Czerwony Konik, Warszawa 2014.
Mieszkanie z pestkami
Tina Oziewicz nie ogląda się na mody w literaturze czwartej. Mało tego – nie interesują jej nawet żadne fabularne schematy. Tematów szuka tam, gdzie inni autorzy nigdy by nie dotarli. Udowadnia to książką „Dzicy lokatorzy” – opowieścią o małym robaczku, mieszkańcu jabłkowej willi. Oziewicz to autorka, która lubi nietypowe konteksty, cieszy ją wynajdowanie coraz to nowych oryginalnych zagadnień. Dzięki temu zyskuje historie, których zakończenia nie da się przewidzieć – i dzięki temu zdobędzie uznanie małych odbiorców. Tinie Oziewicz nie można odmówić wyobraźni.
Robaczek mieszka sobie spokojnie w jabłku i jest przekonany, że to ekskluzywna dzielnica willowa. Rajskie życie zaburzają – oczywiście – ludzie. Przybywają pewnego dnia i zbierają wszystkie domki do skrzyń. Grozę budzi fakt, że ludzie te wille zamierzają zjeść. Robaczkowi wiele rzeczy wyjaśnia wąż (właściwie – zaskroniec), oczytany kolega. To wąż znalazł w pewnej bardzo starej książce scenę, w której jabłko dało ludziom wiedzę. Biblijny motyw bohaterowie zamierzają powtórzyć, bo wszystko wydaje się dobre, jeśli uchroni przed utratą domu. Ale ludzie nie rozumieją interkulturowych aluzji. Trzeba na nich więcej sprytu. Kłopot w „Dzikich lokatorach” bierze się ze zmiany perspektywy: kto by pomyślał, że zwyczajne zbieranie jabłek może spotkać się z ogromnym sprzeciwem.
Sama w sobie ta historia jest atrakcyjna z uwagi na nowy rytm fabuły. Dzieci na rzeczywistość spojrzą oczami robaczka – w tej wersji ludzie są intruzami i brakuje im empatii. Bez jakiejkolwiek refleksji niszczą piękne i ekskluzywne osiedla i nic nie jest w stanie ich powstrzymać. Tu działanie wykracza poza dziecięce pomysły. Tina Oziewicz odwołuje się bowiem do… GMO. Modyfikowana genetycznie żywność odstrasza ewentualnych amatorów jabłek – co skrzętnie wykorzystuje robaczek. Autorka nie wyjaśnia zbyt szczegółowo, co oznacza tajemniczy skrót. Ważne, że działa (chociaż zapewne myślący smakosze powiązaliby obecność robaków ze zdrowymi owocami). Zresztą w tomiku „Dzicy lokatorzy” dorosłych aluzji jest wiele. Oziewicz traktuje swoich małych odbiorców z pełną powagą. Objawia się to już na początku w rozbudowanych i synestezyjnych opisach przyrody. Tina Oziewicz dba o melodię tekstu i o jego literackie piękno, sięga do stylu niezbyt już popularnego w literaturze czwartej. Do tego dodaje elementy czytelne dla rodziców – każdy odgadnie, o jakim dziele mówi wąż, ale małym odbiorcom się tego nie tłumaczy. Autorka wprowadza też drobne żarty (śpiewanie pod prysznicem, ksiądz Robak) – ale to wszystko elementy, które doceni krytyka i rodzice towarzyszący maluchom w lekturze – a nie zawsze same dzieci. Nie brakuje tu też scen ciekawych dla właściwych odbiorców. Tina Oziewicz zwraca się zatem do różnych pokoleń z historią dla wielu ciekawą, bo niespotykaną. Czasem sporo ryzykuje, ale sympatia do bohatera sprawi, że „Dzicy lokatorzy” będą się cieszyć uznaniem.
Marta Szudyga próbuje w ilustracjach znaleźć równowagę między bajkowością i przygodą. Lubi scenki przedstawiać z różnych perspektyw, żeby zasugerować rzeczywistość bohaterów. Operuje też na rysunkach światłem i kolorem, idealnie oddając nastroje postaci. W „Dzikich lokatorach” ilustracje są bajkowe w treści, ale nie w stylu – te obrazki wydają się poważne, na pewno nie dziecinne. Marta Szudyga chce uzyskać określony, pasujący do fabuły klimat. Tu nie powinno być cukierkowo, bo problem w „Dzikich lokatorach: istnieje bardzo poważny.
Tina Oziewicz przekonuje, że nie warto upraszczać fabuł, kiedy pisze się dla najmłodszych. Jej lektura sprawi, że odbiorcy będą potrzebowali kilku wyjaśnień od dorosłych – ale to prosta droga do edukowania młodszych pokoleń, a także do wpajania dzieciom kultury języka. „Dzicy lokatorzy” przynoszą dodatkowo lekcję empatii i zachowań społecznych. Ironia tekst podoba się za to również dorosłym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz