Baśń na miarę
Piotr Bukartyk twierdzi, że miarą sukcesu jest dla niego możliwość opłacania dzięki koncertom rachunków za gaz i światło. Ale też z pewnością reakcje publiczności: nie tylko dośpiewywanie refrenów i spontaniczne dialogi z artystą, brawa wywoływane padającymi ze sceny prawdami czy fale śmiechu. Na koncercie inaugurującym ósmy sezon Chorzowskiego Teatru Ogrodowego tego nie zabrakło. Bo Piotr Bukartyk ma dar trafiania do słuchaczy przekuwanymi na liryczne opowieściami o ludziach, którym w życiu się nie ułożyło.
Bukartyk jest bardem nietypowym. Zwraca uwagę na pogmatwane losy najmniej dostrzeganych przedstawicieli społeczeństwa. Daje nadzieję tym, którzy przestali już wierzyć w szczęście. Miłość skleja u niego połamane życiorysy na przekór wszystkiemu, zwłaszcza opiniom nieżyczliwych. Samotna matka znajdzie jeszcze faceta, który „ją i dzieciaka pokocha tak jak swoje”, filozoficzne rozważania spod budki z piwem mogą powrócić jako prawdziwe historie o przyziemnych i nieskomplikowanych marzeniach. Bukartyk bardzo chętnie zatrzymuje się nad kontrastem między światem idealnym, bogatym i pięknym, a szarą codziennością ludzi prostych. Dostrzega dysonanse, jak we wstrząsającej Reszcie dla pana: z jednej strony strzeżone osiedla, nowoczesne apartamentowce i niemal bajkowa rzeczywistość, z drugiej stary praski cwaniaczek, który doskonale wie, że do tego otoczenia już nie pasuje. Nad jego rozczarowaniem umie się w piosenkach pochylić tylko Bukartyk. Ten autor zresztą unika wielkich słów i spostrzeżenia odziera z patosu. Nie chce idealizować teorii, woli za to zastanowić się nad trudnym do uchwycenia (ale przecież jednak obecnym!) urokiem ponurej zwyczajności. Przeciętni ludzie zyskują u niego drugą szansę na odwrócenie losu. Nie jest to nigdy szansa rodem z baśni, Piotr Bukartyk wie, że baśnie w prawdziwym życiu się nie zdarzają. Proponuje zatem baśnie na miarę możliwości swoich bohaterów. Dzięki temu uruchamia tony nostalgiczne z nutą optymizmu, daje do myślenia i wprowadza do piosenek tych, którzy nie mieli prawa się tam znaleźć, bo nie pasują do kolorowego świata ułudy.
Relacje między kobietami z przeszłością i mężczyznami po przejściach, drobne tęsknoty i niepowodzenia oraz zadziwiająco trafne uwagi przypominające ludziom o rzeczywistym kształcie szczęścia to jeden rodzaj utworów prezentowanych na koncercie w Magazynie Ciekłego Powietrza. Drugim rodzajem były piosenki satyryczne, lekkie i prześmiewcze, piosenki-dowcipy powiązane z kabaretową wręcz konferansjerką. Tu znalazły się choćby Wino proste musi być (jak skomentował autor: „połączenie francuskiej tradycji picia wina z byle powodu z polską tradycją robienia wina z byle czego”), Sznurek („gdyby pod szybem założyć taką plantację… ile to radości”), Kaszana czy Kinematograf. Piotr Bukartyk zresztą program koncertu układał na oczach publiczności, decydując się, w zależności od klimatu, na „dalsze smęcenie” lub zmianę nastroju. W zasadzie był to koncert życzeń: przy takim repertuarze nikt nie mógł wyjść z niego rozczarowany. Bukartyk proponował utwory doskonale wszystkim znane (Małgocha) i przygotowywane na nową płytę (Piasku ziarenka, Kup sobie psa), starsze (Dokąd się wybierasz) i nowsze (7 rano w sklepie). Zmiany rytmu pozwalały w pełni docenić celność spostrzeżeń, a i warsztatową zręczność, bo przecież Bukartyk jest znakomitym rzemieślnikiem słowa, urzeka nie tylko umiejętnością nazywania rzeczy zwyczajnych. Swoje piosenki przeplatał artysta barwnymi komentarzami (czasem były to całe historie o dobrze przemyślanych konstrukcjach) i żartami. Tak, że chociaż całą choreografię koncertu przedstawił w pierwszym numerze, nie mógł się widzom znudzić. Ze względu na rozkład akcentów, sposób opowiadania o ludzkich losach i energię, zamienił Bukartyk swój występ w miniaturowy muzyczny teatr. Zresztą od strony muzycznej koncert też mógł cieszyć: gitarowe brzmienia były ucztą dla uszu. Odpowiadał za to również Krzysztof Kawałko („siedząca po mojej prawej stronie moja lewa ręka” – Bukartyk), którego kunszt gry zasługiwałby na osobny tekst… gdyby Piotr Bukartyk nie zabronił go wychwalać („bo chciałbym tu pozostać szefem, żeby mu się w głowie nie przewróciło”).
Było wesoło.
tekst z gazety festiwalowej Chorzowskiego Teatru Ogrodowego "Sztajgerowy Cajtung".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz