piątek, 1 sierpnia 2014

Linda Green: I wtedy to się stało

Świat Książki, Warszawa 2014.

Los ideału

W serię Leniwa Niedziela Linda Green wpasowuje się swoim tomem „I wtedy to się stało” trochę przez przekorę. Mówi bowiem o sprawach poważnych, na które nikt nigdy nie będzie przygotowany. Na początku buduje małżeńską idyllę, scenkę tak słodką, że aż nie do strawienia – ale to punkt wyjścia dla późniejszych wydarzeń, które umożliwią zweryfikowanie idealnych postaw i poglądów. I tak niepostrzeżenie książka zamienia się w całkiem interesującą psychologiczną obserwację, podlewaną owszem, tematami obowiązkowymi w obyczajówkach i romansach – motywem zdrad, rozstań, źle ulokowanych uczuć czy cierpień, jakie można zadać drugiej osobie, ale nie do końca przewidywalną.

Mel poznała Adama jako trzynastolatka, dziesięć lat później wzięła z nim ślub, a od tego drugiego wydarzenia mija właśnie kolejna dekada. Mel, Adam i ich córeczka Maya tworzą kochającą się niemal modelową rodzinę. Mel nawet boi się tej sielanki, nie dopuszcza do siebie pełni szczęścia, żeby nie kusić losu. I wtedy to się staje. Coś, co zweryfikuje wszelkie więzi czy sentymenty. Coś, co uświadomi bohaterom, z jakim wysiłkiem walczy się czasem o normalność. Linda Green zamierza przede wszystkim ukazać odbiorczyniom całą paletę emocji, które towarzyszą miłości. Mel w prawdziwym życiu byłaby nie do wytrzymania – każdy czułby się przy niej gorszy i mało warty. Tu jednak jej siła i wiara w sukces są bardzo potrzebne. Pozwalają rzucać wyzwanie specjalistom i dążyć do celu, nawet jeśli droga wymaga ogromnych wyrzeczeń. Wszyscy łącznie z najlepszym przyjacielem i rodzicami namawiają Mel, by zatroszczyła się o siebie zamiast czekać na cud. Sama przeciw wszystkim bohaterka tym bardziej nie może zwątpić.

„I wtedy to się stało” ukazuje wydarzenia z dwóch perspektyw, Mel oraz Adama. Linda Green przeplata opowieści obu stron, wplatając w nie drobne różnice i informacje, których małżonkowie o sobie nie znają. To podejście, nienowe przecież, pozwala często zrozumieć motywacje męża i żony lub wyznaczyć punkty istotne tylko dla jednej osoby. Narracje zróżnicowane są również tonem, rodzajem ekspresyjności, a nawet poczuciem humoru – mimo że autorka ich nie stylizuje. Co więcej – wpływ na kształt obu historii ma dodatkowy narrator-opowiadacz, który pozwala przekuć na słowa wszelkie doświadczenia i to bez względu na stan psychiczny czy intelektualny postaci. Mówiąc w skrócie – ogrom silnych przeżyć nie wpływa zupełnie na kształt wypowiedzi, tak, by narracja nie przysłoniła tego, co dla Lindy Green stało się powodem do napisania poruszającej powieści. Pisarską ingerencję w zamknięty świat małżeństwa zaznaczyć trzeba, inaczej bowiem rodzą się – niepotrzebnie dla lektury – pytania o kwestie medyczne i psychologiczne. Tymczasem autorka dość dobrze kieruje uwagę odbiorców na sferę przeżyć.

Ta obszerna powieść intryguje różnymi tematami związanymi z zaufaniem czy wartością uczuć. Na marginesie podstawowej relacji Green zatrzymuje się choćby nad kwestią ratowania małżeństw, różnic w poglądach na posiadanie dzieci, szczerością w związkach i między przyjaciółmi, wybaczaniem, poświęceniem czy dostosowywaniem się do nowych warunków egzystencji. Oczywiście nie brakuje tu też sekretów, które przez całe lata udawało się ukrywać. Trzeba przyznać, że motywy obecne w romansach Linda Green wykorzystuje tak, że wszystkie wypadają oryginalnie, zaskakują, gdy się pojawią. Dzieje się tak dzięki ich dobremu osadzeniu w psychice postaci – łatwo uwierzyć w decyzje, które pasują do całościowego obrazu bohatera, konsekwentnie prowadzonego w książce. W efekcie tom „I wtedy to się stało” przyciąga nie tylko ze względu na fabułę w formie odwróconej baśni, ale też z uwagi na szereg pobocznych pytań, istotnych dla zrozumienia siebie oraz dla zbudowania trwałych relacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz