sobota, 16 sierpnia 2014

Marta Fox: Zołzunie

Akapit Press, Łódź 2014.

Rywalki

Zawsze wydaje się, że nastoletnie bohaterki Marty Fox są do siebie łudząco podobne. Każda ma przecież inne problemy i inaczej rozwiązuje swoje sprawy, a jednak część kreacji postaci się nie zmienia. Kto zatem polubi jedną z bohaterek, odnajdzie się z łatwością i w innych. A Marta Fox przy okazji rozprawić się może z dość poważnymi kwestiami nurtującymi młodzież. Wśród postaciowych podobieństw na pierwszy rzut oka wybija się potrzeba zachowania tożsamości i chęć indywidualizacji. Każda niemal młoda dziewczyna twierdzi tu, że jest wyjątkowa i inna od pozostałych. U Antoniny, bohaterki „Zołzuń”, objawia się to niechęcią do zdrabniania imienia oraz ubieraniem się na czarno (chociaż dzisiaj trudno powiedzieć, że czarny pozwala wybić się z tłumu – raczej jeszcze podtrzymuje stereotyp nastoletniego buntu. Pasuje jednak ze względu na symboliczną wymowę). Każda z bohaterek Marty Fox jawi się też jako istota samodzielnie myśląca, o inteligencji ponad przeciętną. Objawia się to niezmiennie artykułowaniem własnego zdania i dość kategorycznymi postawami w dyskusjach. Nastolatki Marty Fox nie znają pojęcia dyplomacji, swoje poglądy wyrażają wprost i nie ukrywają żadnych pretensji. Jednocześnie są impregnowane na opinie z zewnątrz. Charakterologicznie to przekonujące, narracyjnie nie zawsze, bo autorka lubi styl nieco logoreiczny, ozdobny i daleki od potocznego.

W „Zołzuniach” Antonina właśnie zmienia szkołę. Jest w drugiej klasie gimnazjum, a rok szkolny kończy się za miesiąc. Nic dziwnego, że dziewczyna nie pała entuzjazmem do decyzji rodziców (którzy właśnie się rozwiedli, dostarczając kolejnych powodów do zmartwień). Antonina wie, że swoją pozycję w klasie będzie musiała sobie wywalczyć. Nie zamierza potulnie słuchać złośliwości nowych koleżanek. Te z kolei wyczuwają rywalkę i układają plan jej spacyfikowania. Świat byłby prostszy, gdyby ludzie darowali sobie podobne gierki, ale nastolatki nie myślą tu logicznie – wdają się w psychologiczną i nikomu niepotrzebną wojnę dla perwersyjnej przyjemności. Obowiązkowo w powieści pojawia się też wątek damsko-męski. I tu Marta Fox porusza zagadnienie toksycznych związków w najbardziej niebezpiecznej postaci: chłopak, który chce zaimponować kolegom, stosuje przemoc wobec swojej ukochanej. Marta Fox umiejętnie ostrzega przed podobnymi zachowaniami, wskazuje najlepsze możliwe w takich sytuacjach rozwiązanie i uczula odbiorczynie na niepokojące sygnały. Nie bawi się zresztą w subtelności, musi radykalnie uświadomić czytelniczko realne kłopoty w związkach z damskimi bokserami.

A że w powieści najbardziej liczą się psychologiczne zagrania, Marta Fox nie indywidualizuje języka postaci (zresztą – nigdy tego nie robi). Wszyscy mówią tu identycznie, a język dialogów zlewa się z językiem narracji i nie jest to styl przezroczysty, a ten charakterystyczny, martofoxowy, zawsze przegadywany. Ten styl nie odzwierciedla rzeczywistych pogawędek i rozmów, a przekazuje mieszankę ich oraz wizji dialogów – tu to, co chciałoby się powiedzieć, nie spotka się z prawdopodobną reakcją. Marta Fox lubi ten styl, lekko nierzeczywisty, płynący, ale za cenę oddalenia od codzienności. Mimo języka nastolatkom spodoba się próba zrozumienia ich świata, dostosowywania się do reguł nim rządzących oraz wywlekania na światło dzienne ukrytych przeważnie intencji. W „Zołzuniach” autorka odwołuje się też, w ramach literackiej ciekawostki, do leczniczo-kojących właściwości ziół – próbuje zainteresować swoje odbiorczynie faktami z tej dziedziny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz