niedziela, 3 sierpnia 2014

Marek Niedźwiecki: Radiota, czyli skąd się biorą Niedźwiedzie

Wielka Litera, Warszawa 2014.

Felieton o życiu

Marek Niedźwiecki popularności ma dosyć i dba o to, żeby nie powiedzieć zbyt dużo o swojej prywatności – takie ma się wrażenie podczas lektury „Radioty”. Ta autobiograficzna książka składa się bardziej z przemyśleń autora na różne tematy i z bezpiecznych wspomnień zawodowych niż z ważnych punktów w egzystencji. Niedźwiecki nie lubi bawić się w interpretatora wydarzeń i kiedy już zdecyduje się na poruszenie jakiegoś tematu, znanego słuchaczom, to rozprawia się z nim w kilku akapitach. Jego „Radiota” przypomina trochę wywiady-rzeki z serii pop – to przemykanie się po powierzchni zagadnień bez specjalnego zaangażowania. „Radiota” to książka pod względem emocjonalnym bardzo chłodna. Z tego też powodu czyta się ją lekko i szybko.

Konstrukcyjnie to opowieść podporządkowana biograficznym standardom, została tu zachowana chronologia wydarzeń. Na początku pojawia się obowiązkowy zestaw migawek z dzieciństwa – i wspomnień tyle konwencjonalnych, co indywidualnych – Niedźwiecki opowiada o fascynacji muzyką i wybranymi radiowymi audycjami (co w przypadku późniejszej kariery dziennikarza radiowego naturalne), ale i na przykład o zabawach w prowadzenie audycji w lesie. Czasem autor odchodzi od tematu przyszłej pracy – między innymi w opowiadającym o korespondencyjnych znajomościach rozdziale – ale z reguły stara się trzymać motywu radia. Opowiada, jak wyglądały jego początki, przytacza kilka doskonale słuchaczom znanych anegdot, odnotowuje też wyjazdy za granicę. Zawsze stara się nawiązać do radia – pojawiają się zresztą całe rozdziały temu motywowi poświęcone, a wśród nich – obraz słuchaczy. Raz tylko Niedźwiecki próbuje wyjść ze skorupy, którą sam się otoczył – kiedy przedstawia swoją wieloletnią przyjaciółkę. W jednym krótkim fragmencie pisze o niej więcej i podaje więcej konkretów – niż o samym sobie w całej książce. W „Radiocie” Niedźwiecki usilnie stara się kreować swój wizerunek – ale sam jakby go do końca nie akceptował, co wywołuje podczas lektury pewien dysonans. Czytelnicy widzą jedno: że autor nie chce się przed nimi do końca otwierać, pisze książkę na pokaz, a sam ukrywa się za tym, czego nie powiedział. Paradoksalnie, w dobie celebryckich zwierzeń, może to być jego wielki atut – ale fanom pozostanie niedosyt. W „Radiocie” niewiele jest bowiem „prawdziwej” treści, relacji skondensowanych i odnoszących się do określonych wydarzeń, a przy tym nie sprzedanych już w innych publikacjach. Niedźwiecki wyznacza kilka elementów, które chciałby o sobie powiedzieć – i przytacza je bez rozwodzenia się nad nimi – a całą resztę przemilcza, udając, że poza treściami z „Radioty” nie istnieje. Na to trudno się będzie nabrać, więc i zgodzić z autorem niełatwo.

„Radiota” pozwala autorowi dzielić się przemyśleniami i zapamiętanymi wydarzeniami. To publikacja, która nie nasyci – ale to w końcu sam Niedźwiecki decyduje, co o sobie opowie. Felietonowy styl kojarzy się tu z małymi formami, a nie z autobiografią. Ale nie można zapominać o jednym: autor pokazuje tutaj swoją drogę do spełniania marzeń i to może być cenne dla odbiorców. Książkę oczywiście wypełniają zdjęcia z albumu Niedźwieckiego – zdarza się, że w podpisach wyjaśnia się więcej niż w samej opowieści. Ale w końcu „Radiota” nie ma być literacką spowiedzią ani zamkniętym, pełnym życiorysem. Niedźwiecki – zamknięty w sobie i ukrywający się przed zainteresowaniem ze strony fanów – z każdą stroną musi się tu przełamywać, żeby jednak zaprosić czytelników do własnego świata-azylu. Dla części słuchaczy będzie to atrakcyjne (z uwagi na lekką narrację) spotkanie, inni pożałują być może, że autor prześlizguje się po powierzchni tematów, zamiast omawiać je dokładnie. Tak czy inaczej – „Radiota” zapewnia słuchaczom prywatną historię popularnego redaktora, więc z pewnością ten tom nie zostanie przemilczany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz