WNK, Warszawa 2014.
Pomysły
„Domowy ludek” lub „rodzinny ludek” to określenia, którymi najczęściej narratorka tomu „52 tygodnie” obdarza swoją rodzinę. Ale Ludmiła Piasecka wprost uwielbia zawoalowane formy, metaforyzowanie i zmianę zwykłego języka nazywającego codzienność na jego bardziej poetycką (za to mniej prostą i mniej wyrazistą) odmianę. Łzy będą tu zatem obowiązkowo „słonymi grochami”, aparat fotograficzny – „trzecim okiem”. Za każdym razem bohaterka tomu próbuje upiększać prozaiczne czynności przez kaskady słów. Logoreiczne fascynacje bywają niebezpieczne, ale Majka niewiele sobie z tego robi. Zresztą całe „52 tygodnie” mają rzucać wyzwanie zwyczajności i marazmowi.
Bohaterka – żona i matka – nie zachowuje się jak postacie z amerykańskich czytadeł, szukające szczęścia dzięki precyzyjnie obmyślanym planom. Majka wie jedno – chce wzbogacić swoje życie, spróbować rzeczy nowych, szalonych i oryginalnych. Przez rok będzie eksperymentować w różnych dziedzinach a rok dzieli na tematyczne tygodnie. Tyle że Majka nie ma pojęcia, za co zabierze się w niedalekiej przyszłości. Nie czerpie wskazówek z podręczników samorozwoju, czeka na to, co przyniesie los, by postępować impulsywnie. Nie przejmuje się narzekającym (lub naigrawającym się) mężem, dziećmi ani matką. Pozwala sobie na swobodę, jakiej dawno nie doświadczyła. Przy okazji może też rozwiązać część swoich problemów – na marginesie cotygodniowych zmian.
Majka zaczyna od spraw prostych – pierwszym krokiem jest wprawdzie dość ekstrawaganckie zamrożenie wydatków, ale to bardziej wabik powieściowy. Bohaterka pisze listy do różnych ludzi, wypróbowuje nowe przepisy i czyta książki dla dzieci. Urozmaica swoje życie seksualne. Próbuje swoich sił w różnych technikach handmade, przygotowuje freegański posiłek dla rodziny i znajomych, ogląda ważne i wartościowe filmy. Na każdy tydzień ma inny pomysł. Często stara się połączyć tygodniowe wyzwanie z zajęciem przydatnym w domu – na którego przetestowanie do tej pory brakowało jej czasu.
Majka nie rozlicza się z każdego dnia, chociaż niektóre tygodnie opisuje mniej lakonicznie. Chce, żeby czytelnicy sami wyciągali wnioski z efektów wyzwania, zamierza raczej inspirować i zachęcać do działania. I rzeczywiście przy takim festiwalu możliwości oraz odkryć trudno nie rozważyć opcji wprowadzania zmian. Może nie tak radykalnych jak u Majki, ale na pewno twórczych. Jedno odbiorców będzie zapewne czasami dziwić: bohaterka prawie w ogóle nie spotyka na swojej drodze przeszkód. Kiedy produkuje upominki dla najbliższych, wychodzą jej od razu dzięki wskazówkom z internetu, kiedy szuka jedzenia na śmietnikach, znajduje prawdziwe rarytasy bez jakiegokolwiek obrzydzenia. Jedynym punktem zakłócającym sielankę może okazać się dość sceptycznie nastawiony mąż, ale nawet on nie studzi entuzjazmu bohaterki. Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że Majka żyje we własnym świecie, nie bierze pod uwagę opinii obcych, od rodziny nauczyła się dystansować. Jest asertywna do granic możliwości, nie daje się powstrzymać, kiedy realizuje dzieło życia. Niektóre pomysły Majki czytelnicy przyjmą bez wahania, inne – bez wahania odrzucą, ale pewne jest, że otrzymają 52 sposoby na urozmaicenie rutyny. A to rozbudzi w nich kreatywność – wymyślanie kolejnych, tym razem własnych tygodniowych eksperymentów przyjdzie im z łatwością.
„52 tygodnie” to tom, który nie przypomina typowej powieści, zarówno ze względu na sposób poprowadzenia fabuły – nie ma tu wyraźnych punktów kulminacyjnych, do których zmierza akcja – jak i ze względu na styl pisania. Ludmiła Piasecka stawia na nieprzezroczystą narrację, szuka licznych tekstowych ozdobników i dba o to, by w języku działo się co najmniej tyle, co w życiu jej bohaterki. To książka, która ma podsuwać pomysły (można na przykład wypróbować podawane przez bohaterkę przepisy) i inaczej podpowiadać zalecenia z poradników do samorozwoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz