Prószyński i S-ka, Warszawa 2014.
Język wspomnień
Frances Mayes lubuje się w pisaniu poetyckim, zrytmizowanym, za to także mocno enigmatycznym. Zresztą, do czego w tomie „Pod drzewem magnolii” się przyznaje, bliscy pytają, jak udaje jej się tyle mówić, a nic nie powiedzieć. Ma na to wpływ nie tylko zamiłowanie do poezji – Mayes spotyka się z wyraźną niechęcią członków rodziny co do wspomnieniowych zapisków. Nic dziwnego – nie wszyscy wypadają tu korzystnie, część w ogóle nie zasługuje na upamiętnienie lub zamienia się w przykłady negatywne, ciemne skojarzenia z dzieciństwem i młodością. U Mayes nie jest cukierkowo. Na Południu, gdzie dorastała, w każdym domu była strzelba i wiele samobójstw w rodzinach kolegów za sprawą tych strzelb się dokonało. Rodzice i dziadkowie mieli swoje poglądy na wychowywanie dzieci, wciąż echem odbijało się niewolnictwo i rasizm. A Frances Mayes marzyła tylko o ucieczce z rodzinnych stron, jak najdalej od duszących przyzwyczajeń i złych wspomnień.
„Pod drzewem magnolii” wygląda jak typowa opowieść na wzór toskanianów, ale wystarczy wczytać się w tę płynną i zmysłową prozę, żeby odkryć przerażające drugie dno. Stopniowo staje się jasne marzenie o ucieczce, nikt nie chciałby funkcjonować w takiej przestrzeni: u Mayes nie ma sentymentów, nie ma też najmniejszej chęci powrotu w minione czasy, chociaż tom od takiego fizycznego – do miejsca lat dziecinnych – powrotu się zaczyna. Wspomnienia zyskują tu nowy kształt, autorka szuka sposobu przedstawienia swojego życia – a raczej jego interpretacji – by urzec czytelników magią słów, a jednocześnie zmusić ich do koncentrowania się na tym, co niedopowiedziane, za to najważniejsze.
Autorka rezygnuje z opowieści anegdotycznych, krótkich i konkretnych. Zestawia ze sobą melodyjną narrację i całą gamę odczuć, gładko przechodzi od skojarzenia do skojarzenia. Często historie rozpoczęte w jednym punkcie kierują w zupełnie niespodziewane strony i tematy. Mayes stara się swoją prozą oddać zawiłości pracy umysłu: pokazuje, co znaczy nurt wspomnień. Nie szatkuje swojej opowieści, a pozwala jej wydobywać z przeszłości coraz to nowe, często enigmatyczne i niejednorodne scenki. Wszystko porządkuje natomiast jednolita interpretacja i nastawienie na liryczność stylu. Wydarzenia opowiedziane plastycznym i nastawionym na piękno językiem mają zyskać oryginalny kształt. I rzeczywiście – autobiograficzna podróż Mayes nie przypomina typowych publikacji życiorysowych czy wspomnieniowych. Autorka chce zamienić własne doświadczenia nie tyle na powieść, bo nić fabuły rwałaby się tutaj zbyt często, co ja jeden, dokładnie odmalowywany obraz. Wszystko w tomie „Pod drzewem magnolii”, nawet jeśli dotyczy określonych spraw, wydaje się statyczne, zatrzymane w miejscu, unieruchomione przez pamięć. Tu już nic nie istnieje, nie ma świata, który Mayes opisuje. Wspomnienia są martwe, żywy pozostaje tylko język opisu – i to wartość, którą chce się naprawdę ocalić.
Język tomu jest przy całej lirycznej niekonkretności bardzo precyzyjny – Mayes szuka w nim najtrafniejszych skojarzeń i wręcz uczy dokładności. Nie powtarza się i nie proponuje słownej wady – wystarczy wczytać się w jej porównania i spostrzeżenia, by poznać siłę wyrazu. Ta proza okazuje się gęsta od wrażeń. Frances Mayes pokazuje, jak można opracować własną egzystencję, by uzyskać przepis na książkę imitującą literaturę piękną. „Pod drzewem magnolii” to zdecydowany triumf formy idealnie wymyślonej do maskowania mniej chlubnych treści. To pomysł na inne przedstawienie życia i nadanie koloru dawnym scenkom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz