wtorek, 8 lipca 2014

Toon Tellegen: Urodziny prawie wszystkich

Dwie Siostry, Warszawa 2014.

Absurd wszystkich

Uwielbiam Tellegena. I chociaż tworzy on filozoficzne bajki dla dzieci, pokochają go chyba wszyscy dorośli. Za absurd i za przypomnienie, co wyobraźnia może zrobić ze znanym światem. Po „Nie każdy umiał się przewrócić” w Dwóch Siostrach ukazuje się drugi tom opowiadań tego autora, „Urodziny prawie wszystkich”, z zasygnalizowanym w tytule tematem przewodnim. Tellegen zaprasza odbiorców do świata nonsensu, świata, w którym nic nie dziwi, a jeśli coś jednak zdziwi – to musi być bardzo dziwne. Bohaterowie, bezimienne zwierzęta z lasu, po kolei obchodzą urodziny. Bez względu na to, czy rzeczywiście mija rocznica ich przyjścia na świat (w przypadku jętki jednodniówki to byłoby w końcu niemożliwe), czy po prostu postanowiły akurat poświętować. Ale myli się ten, kto sądzi, że monotematyczność przyniesie nudę – Tellegen zadbał o to, by każdą kolejną historię (a jest ich 49) zaskoczyć czytelników.

Każdy ma inny pogląd na to, jak powinno się świętować urodziny. Wiadomo, że powinny być torty, prezenty i przyjęcie. Ale niektórzy chcą spędzić ten dzień sami i proszą o brak towarzystwa, inni dopuszczają do siebie tylko jednego przyjaciela. Niedźwiedź chce dostać dużo tortów, które będą mu smakowały, myszoskoczek nie wie, o co chodzi, a pawica gruszówka składa się na czworo i daje unosić wiatrowi. Zdarzają się pomysły czysto fabularne, o bajkowym rodowodzie (przyrząd do sięgania po najlepsze kawałki tortu), ale i opowiadania, które wywodzą się wprost z filozoficznych refleksji. Toon Tellegen nigdy nie powiela rozwiązań, popisuje się za to niebywałą wyobraźnią w kreowaniu kolejnych urodzinowych sytuacji. W dodatku niemal całkowicie odsuwa aspekt przemijania, koncentrując się raczej na tym, czy zwierzęta wybiorą towarzystwo i wesołą zabawę, nastawią się na prezenty czy też zdecydują na samotność, która przyniesie im szczęście. Przy tym podejściu nie dziwi już, że w lesie u Tellegena trwa specyficzna moda na obchodzenie urodzin – zresztą może to nie moda a przypadek, w końcu czas ma tu mniejsze znaczenie i nie porządkuje akcji. Każde opowiadanie czytać można niezależnie od innych, co więcej – lepiej podzielić lekturę i smakować ją powoli, z każdej przypowiastki wyciągając własne wnioski. Z „Urodzinami prawie wszystkich” czas cudownie zwalnia tempo – istnieje, ale nie zwraca na siebie uwagi, na przekór tematowi.

Holenderski autor nie boi się nonsensu. Tu słoń w dalszym ciągu wdrapuje się na wysokie drzewa tylko po to, żeby z nich spadać (i za każdym razem jest tak samo zdumiony upadkiem), żółw może latać, a wiewiórka niewiele rozumie i musi czerpać z mądrości mrówki. Każde zwierzę ma jakąś charakterystyczną cechę, która wprowadza w świat absurdu. Przy lekturze nikt nie zastanawia się, jak to możliwe (jedynie najmłodsi zyskają w ten sposób rozrywkę) – każdy z przyjemnością zanurzać się będzie w nietypowym świecie rządzącym się swoimi prawami.

Ewa Stiasny ilustruje ten tom na swój sposób. Stawia na klimat i grafiki, które absolutnie nie kojarzą się z literaturą czwartą (i słusznie, w końcu Tellegen jest dla wszystkich, to rodzaj mniej fabularnego „Kubusia Puchatka”). Zwierzęta wyłaniają się z nieregularnych plam farby, kiedy piszą do siebie listy, bardzo gryzmolą, kolory są tu często zgaszone, a rysunki wyglądają jak brudnopisowa wprawka wykonywana dziecięcą ręką. To zjawiska, które zmieniają postrzeganie całej książki, nakazują uważniej przyjrzeć się światu z opowiastek Tellegena i wymuszają używanie wyobraźni – co ma swoje wyjaśnienie w samej lekturze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz