niedziela, 20 lipca 2014

Martin ZeLenay: U progu zagłady

Znak, Kraków 2014.

Zamach

ZeLenay nie daje odpocząć swoim superbohaterom, chociaż Millington tym razem usuwa się nieco w cień, a Frank Shepard… próbuje poukładać na nowo relacje rodzinne. Tyle że autor thrillerów politycznych niepewnie czuje się w scenkach obyczajowych. W tych bardzo rzadkich chwilach, kiedy stara się nakreślić zwyczajność i odpoczynek od spraw wagi państwowej, musi uciekać się do humoru lub ironizowania. A pod koniec tomu „U progu zagłady” po prostu skraca takie scenki, sprowadzając je do kilku z pozoru nieistotnych wypowiedzi uczestniczek spotkań. Zdecydowanie woli męskie sprawy na wielką skalę.

W „U progu zagłady” robi to, co uwielbiają czytelnicy historii alternatywnych – miesza prawdę i fikcję. Tym razem do sfery prawdy należą kolejni papieże – Jan Paweł II wkrótce zostanie ogłoszony świętym, a Franciszek… Franciszkowi grozi poważne niebezpieczeństwo. Zamach terrorystyczny w Watykanie oznaczałby zmianę rozkładu sił politycznych na świecie. Z ładunkiem wybuchowym świat przemierza jeden człowiek, a jego zadanie nie może przedwcześnie zainteresować wywiadów. Martin ZeLenay ceni sobie fabularny rozmach, ale akcję zawęża do kilku postaci – niemal o supermocach. Zresztą portretowanie pracy agentów jest jednym z atutów prozy ZeLenaya, w związku z czym autor chętnie posługuje się wypadkową wiedzy i stereotypów na ten temat. W jego ujęciu nawet mierzenie się z przestępcami jest estetyczne i nie ma w nim miejsca na przypadki, a jeśli już – to starannie wyreżyserowane i służące rozwojowi historii.

Watykan stanowi tło. Od czasu do czasu autor wraca tutaj dla kolorytu lokalnego. Uświadamia, w jakim kręgu kulturowym toczy się gra – kwestie wyznaniowe nie mają dla powieści znaczenia, liczy się bowiem wielka polityka. Podobnie zresztą jest z przywoływaniem pewnego tajemniczego reżimu, który ZeLenay celowo przez onomastykę próbuje doprowadzić do absurdu i samoośmieszenia. Zresztą ten autor jest dobry w nakreślaniu tła akcji lub w sugerowaniu klimatu narracji zmianami otoczenia – szeroko zakrojone obserwacje, bez względu na to, czy życzliwie obojętne, czy sarkastyczne, sprawdzają się w budowaniu tempa – z przestrzeniami i ustrojami politycznymi ZeLenay radzi sobie dużo lepiej niż z samymi ludźmi.

W indywidualnych charakterach stawia bowiem na wyrazistość, przez co czasem jego bohaterowie wypadają nieco papierowo lub przewidywalnie. ZeLenay nie lubi bawić się w psychologiczne niuanse, ani specjalnie zajmować codziennością rodzin postaci, które powinny ratować świat. Pewniej czuje się w scenerii jak z filmów akcji, jednocześnie cały czas towarzyszy pojedynczym postaciom, zna ich wszystkie decyzje w ramach wykonywanych zadań i wie, czego może oczekiwać. W sprawach wielkiej wagi nie biorą udziału całe sztaby ludzi, a jedynie kilku najlepszych agentów-samotników – i tutaj ZeLenay nie wpada w pułapki, pisze z dużą dozą pewności siebie i świadomością działań.

„U progu zagłady” to powieść o dobrej narracji, a przy okazji też zahaczająca o tematy, które rozpalają opinię publiczną. ZeLenay zapewnia czytelnikom wstęp do świata tajemnic, świata, który może funkcjonować poza medialnymi doniesieniami – więc wydaje się jeszcze bardziej atrakcyjny. Autor nie posługuje się skomplikowanymi politologicznymi analizami, rezygnuje też z budowania historii alternatywnej – wystarcza mu możliwość naświetlania samej akcji, bez rozdmuchiwania jej przyczyn i ewentualnych konsekwencji. Wybiera zatem to, co masowa publiczność uwielbia i co zawsze powiększać będzie jego grono odbiorców. A że ZeLenay jest przy tym wprawnym narratorem i potrafi słowami odmalować nastroje wśród ścigających i ściganych – wyrasta na ważnego autora powieści rozrywkowych. „U progu zagłady” nie zawiedzie czytelników, którzy kochają tajemnice i intrygi z nawiązaniami do rzeczywistości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz