Nasza Księgarnia, Warszawa 2014.
Bez obrzydzenia
Autorka „Małej książki o kupie”, Pernilla Stalfelt, przetarła tematyczne szlaki. Dzisiaj już obecność tego typu motywów w literaturze czwartej nikogo nie dziwi. Zmienił się też powód sięgania po kontrowersyjne niegdyś zagadnienia. Motyw wypróżniania się, do niedawna temat tabu, przeszedł przez skandal i prosty sposób na wywołanie rozgłosu (więc i łatwą reklamę) – teraz zaczyna służyć rodzicom. Tomik „Ale kupa! Co masz w pieluszce?” mógłby zniesmaczać wszystkich poza dziecięcymi odbiorcami, do których jest kierowany, gdyby nie dwa pomysły: sposób wydania i morał. Oba należy docenić.
Nie od dzisiaj wiadomo, że ludyczny humor związany z czynnościami fizjologicznymi wywołuje niemal entuzjastyczną radość maluchów. Coś, co przez dorosłych jest skrywane, spychane na margines w codziennych rozmowach, niemal wstydliwe, a już na pewno „niegrzeczne”, jeśli bez powodu pojawiałoby się w niewłaściwych okolicznościach, nagle staje się podstawą książki. Mało tego – najważniejszym punktem przykuwającym uwagę. To nie lada gratka dla dzieci. Bohaterka – dociekliwa Myszka – odwiedza swoich przyjaciół i pyta… czy może zajrzeć do ich pieluszek. Tym razem kwestie różnic płciowych nie mają tu żadnego znaczenia (i żadnego rysunkowego odzwierciedlenia). Myszka zagląda do pieluch małych przyjaciół, żeby sprawdzić, jak wyglądają ich odchody. U królika to bobki, u psa – kupa z zakręconym ogonkiem, u konia – kulki końskiego łajna. Myszka ogląda zawartość pieluszek i komentuje (zachwyca się lub krytykuje), a także… przelicza znaleziska – to dodatkowy aspekt edukacyjny, bo dzieci mogą liczyć razem z nią. Prawdziwa niespodzianka czeka jednak bohaterów i odbiorców na końcu. Rodzice, którzy odzwyczajają dzieci od pieluch, zyskają w Myszce niespodziewanego sojusznika – i ważny argument dla maluchów. Myszka da wszystkim dobry przykład, przez co wybacza się jej wcześniejszą ciekawość.
Nauczenie się rodzajów odchodów u różnych gatunków zwierząt nie jest celem tej książki – a pretekstem do nietypowej zabawy. Myszka chce zaglądać do pieluszek przyjaciół – a odbiorcy mogą to zrobić razem z nią, bo pieluszki na kartach książki są odchylane. To pierwsza atrakcja (pomijając tę z zakazanym tematem). Rysunki w tomie są duże i wyraźne, w sam raz dla najmłodszych. Na pierwszy rzut oka dzieci nie dostrzegą możliwości sprawdzania pieluch bohaterom – gdy już to odkryją, dojdzie im dodatkowa i nieprzewidziana rozrywka. Każdy będzie mógł zaspokoić swoją ciekawość, nie oglądając się na upomnienia dorosłych.
Guido van Genechten wciąż głośny temat wykorzystuje jako wskazówkę dla dzieci. Maluchy zechcą naśladować Myszkę nie tylko w ciekawości – autor jest o tym przekonany tym bardziej, że z bohaterki szybko przykład biorą wszystkie zwierzęta. Przez taki finałowy obrazek cały tomik „Ale kupa” zyskuje nowy wymiar – nie musi już gorszyć, stanie się za to nieocenioną pomocą dla rodziców. Zwłaszcza że takiego rozwiązania maluchy na pewno spodziewać się nie będą. Prosta historyjka w połączeniu z pomysłem na wydanie spodoba się najmłodszym i przyniesie więcej korzyści niż jakiekolwiek tłumaczenia. To może dość ekstremalny przykład literatury edukacyjnej dla najmłodszych dzieci – ale odwaga autora dobrze łączy się z marketingowymi zagraniami, a wszystko razem przekłada się na rozrywkę i życiową naukę dla maluchów w jednym. Nic dziwnego, że autor nie rozbudowuje tu warstwy tekstowej – i tak dostarczy maluchom sporo wrażeń i cennych uwag.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz