Prószyński i S-ka, Warszawa 2014.
Co byś zrobił, gdyby…
Michael o mało co nie ginie w wypadku samochodowym. To sprawia, że zaczyna inaczej spoglądać na swoje życie. Nie ma czasu zastanawiać się nad przewartościowaniem egzystencji, nie może też ciągle rozpamiętywać wypadku, bo wydarzenia w jego rodzinie zaczynają toczyć się lawinowo. Córka ma problemy w szkole – oskarżana o rasizm i agresję może nawet zostać usunięta z placówki – a jej wersja wypadków, które zapoczątkowały zmiany, nie jest brana pod uwagę. Syn przechowuje w domu narkotyki w piórniku należącym do przyjaciela. Złośliwy policjant interpretuje wszystko po swojemu i wydaje się, że chciałby pogrążyć Michaela przez ciosy zadawane jego rodzinie. W nagłym koszmarze codzienności nie ma czasu na myślenie o konsekwencjach wypadku, a bohater stara się w tym rozgardiaszu odnaleźć bez uszczerbku na psychice.
Nawet gdyby uznać, że w powieściach takie nagromadzenie wstrząsów jest normalne i zapewnia jedynie barwną fabułę, nie można przeoczyć oryginalnego sposobu prowadzenia narracji. Michael całą historię opowiada, zapośredniczając ją i zwracając się do wyimaginowanego odbiorcy – odbiorcy, który mógłby doświadczyć tego samego. Michael zamienia się w hipnotyzera – zapowiada, co przeżywa jego rozmówca, w narracji wykorzystując własne doznania. Ten styl zapewnia dystans emocjonalny, niezbędny w „Czystym obłędzie”. Poza tym pomysł na formę opowieści budzić będzie zaciekawienie czytelników – to już nie standardowa powieść, której atutem staje się bieg wydarzeń. Ma do zaoferowania znacznie więcej na płaszczyźnie relacji. Michael zmusza odbiorcę do wyobrażenia sobie niewyobrażalnego, do innej oceny wydarzeń. Zmiana perspektywy prowadzi do zmiany odczuć w lekturze – Mark Lamprell chce z humorem prezentować życiowe katastrofy.
Autor przez dynamiczną narrację zawiera z czytelnikami umowę, że nie będzie ich smucił. Zmusi ich do postawienia się w sytuacji bohatera – bo przecież narracja pozwala na dystans Michaelowi, ale zapewnia też silne zaangażowanie emocjonalne odbiorców – a za to nie dostarczy nowych trosk. „Czysty obłęd” ma służyć czystej rozrywce. Stąd biorą się również rozmaite wyostrzenia tematów – nawet największe zmartwienia przestają martwić, gdy są doprowadzone do absurdu – i przez to ośmieszone. Lamprell celowo decyduje się na lekki styl odciągający uwagę od sedna problemów. Forma nie jest tu tylko nośnikiem treści – momentami także ją wynagradza.
Mimo nagromadzenia rodzicielskich zmartwień, Michael nie traci pogody ducha i nie ubolewa nad sobą. Raczej będzie przyglądać się życiu z niedowierzaniem, zdecyduje się na śmiech z rzeczywistości niż na rzeczywiste przeżywanie strachu lub smutku. Nic dziwnego, tu wszystko okazuje się aż absurdalne, „Czysty obłęd” to tytuł idealnie dobrany do podejścia bohatera. To z kolei sprawia, że książka spodoba się miłośnikom czarnego humoru. Ważne jest też to, że Lamprell nie zamierza podlizywać się czytelnikom, nie przeorganizuje dla nich swojego świata, bo wie, że jego siła tkwi w odejściu od zwyczajności pod pozorami jej zachowywania. Decyduje się na fabułę poza nurtem kobiecych czytadeł, zabawną dla każdego, kto pokusi się o odrobinę szaleństwa i zaakceptuje takie szaleństwo w egzystencji Michaela. Lamprell ma narracyjny rozmach, a co najważniejsze – w mało popularnym rodzaju narracji czuje się bardzo swobodnie i nie wypada z przyjętej konwencji. Dzięki temu przekonuje do bohatera, a odbiorcom zapewnia lekturę pełną i kompletną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz