WNK, Warszawa 2014.
Śledztwo na zimno
Świat przestępców w kolejnej części przygód adwokata Mikaela Brenne znów mocno zazębia się z codziennością prawników. Tym razem jednak to śledczy pada ofiarą przemyślnej intrygi i traci wszystko, co do tej pory osiągnął. Nawet oczyszczenie z zarzutów nie pomoże mu w odzyskaniu kancelarii – Mikael musi rozpocząć pracę dla Synne, dawnej aplikantki. Nie poddaje się i wyrusza na wyspę, którą swojego czasu wstrząsnęła wiadomość o zabiciu dwóch młodych kobiet.
W „Kręgu śmierci” Chris Tvedt wystawia siły Mikaela na poważną próbę. Ogranicza mu możliwości działania i burzy poczucie bezpieczeństwa, zmusza do odejścia od utartych szlaków. Brenne sam staje się ofiarą prawniczej machiny i celem ataków kolegów po fachu – którzy wykorzystują pierwszą okazję, by odpłacić za wszelkie przykrości. Perfekcyjnie przygotowana intryga może pogrążyć bohatera, ale pomoc nadciąga z nieoczekiwanej strony. Trzeba tylko przezwyciężyć własną dumę. Jak zwykle u Tvedta, powieść rozwija się w dwóch sferach – jedna to praca umysłowa, próby rozwiązania zagadek i snucie wniosków. Tu plasują się też typowe zagrywki z sal sądowych i to, co ma związek z detektywistycznymi teoriami. Druga jest warstwą sensacyjną i ukłonem w stronę filmów akcji. Brenne nie obawia się konfrontacji z przestępcami, dobrowolnie ładuje się w największe (choć często nieuświadamiane) niebezpieczeństwa i mierzy się z najgroźniejszymi. To sprawia, że może stracić zdrowie lub życie – zwłaszcza że wszelkie akcje prowadzi samotnie i bez wsparcia znajomych.
W „Kręgu śmierci” rysuje się też jałowość obyczajowej odsłony historii. Brenne nie jest już ze swoją dawną partnerką, a wśród poznawanych kobiet nie pojawia się kandydatka na tę jedyną. W związku z tym autor stara się nieco wzbogacić prywatność prawnika. Przedstawia ostatnie chwile z życia jego wieloletniego przyjaciela i wspólnika: konflikt wywołany decyzjami zarządu i wizerunkiem Mikaela gaśnie, gdy rozpoczyna się wątek umierania na raka. To Tvedt wykorzystuje dla pokazania ludzkiej twarzy bohatera – bo doskwierająca mu ogólna samotność nie nastraja optymistycznie.
Całą książkę Tvedt opiera bardzo często na rozbudowanych dialogach. W narracji okazuje się surowy i wolny od „literackości” – opisy służą mu tylko do nasycania brutalnością scen z kryminalnego półświatka, ale sama istota kryminalnej opowieści, jak to często bywa we współczesnych pozycjach z literatury rozrywkowej, zostaje ograniczona do przerzucania się kwestiami. Rzadko kiedy owe kwestie zyskują jeszcze oprawę narracyjną – to nie jest autorowi potrzebne, on woli zestawiać czyste emocje z działaniem. Z całą pewnością obce są mu drobiazgowe analizy i opisy naprowadzające czytelników na ślad prawdy. Wszelkie zabiegi literackie, które mogłyby funkcjonować jako upiększacze, są tu wyeliminowane. Dla autora największe znaczenie ma bycie w centrum wydarzeń. Wyjątek robi jedynie dla oryginalnych charakterów. Powtarza, że przestępcy nie należą do ludzi zrównoważonych psychicznie – i stara się przedstawić ich z punktu widzenia odstępstw od normy, co daje w efekcie ciekawe portrety.
„Krąg śmierci” kilkakrotnie zmieniać będzie kierunek. Nie zabraknie w nim dynamiki i filmowych scen. Raczej trudno w niej przywiązywać się do postaci – sam Tvedt traktuje je zresztą bez sentymentu, co z kolei bardzo pasuje do zimnego, beznamiętnego tonu. „Krąg śmierci” ma skandynawską (nie)melodyjność i jest lekturą la tych wszystkich, dla których najbardziej liczy się brawura, samotność i tempo historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz