Wielka Litera, Warszawa 2014.
Głos za biednych
Reportaże polityczne nie są gatunkiem odpowiednim dla szerokiego grona czytelników. Cechują je zwykle dwie postawy autorów: zaangażowanie i nastawienie na ujawnianie prawdy. Na dalszy plan schodzi natomiast emocjonalne podejście do konkretnych ludzi, cierpiących w wyniku decyzji rządu. Owszem: cierpienie w tych tekstach istnieje, i to zwykle na niewyobrażalną skalę – ale sam sposób informowania o nim przypomina nieco pisanie historii, a nie próby wywierania wpływu na odbiorców. A przecież reportaże polityczne są wyrazem niezgody na zastaną rzeczywistość, są próbą podjęcia walki, uświadomienia innym istoty problemu, a przynajmniej – zwróceniem uwagi na problem, który z jakiegoś powodu nie trafia do mediów.
Arundhati Roy prezentuje losy biednej części społeczeństwa w Indiach. Jej reportaże zamieszczone w tomie „Indie rozdarte” nie mogą napawać optymizmem. W przerażających scenach autorka przedstawia nieludzko traktowanych ubogich, których potrzeby ignorowane są przez rząd i przez świat. Podaje liczby i hasła, ale sama też odwołuje się do niezidentyfikowanych „ich”, bezimiennej, anonimowej zbiorowości. Wpada w pułapkę, bo opisuje rzeczywistość, której nie może doświadczyć. Może ją tylko obserwować i wyciągać wnioski – ale w ten sposób osłabia siłę wyrazu, jedynie sygnalizuje niebezpieczeństwa – chociaż bez wątpienia chciałaby walczyć w obronie uciśnionych. Dociera jednak nie do faktycznych przedstawicieli ciemiężonych, a jedynie do ich reprezentantów. To daje efekt doświadczania zapośredniczonego, więc wyklucza możliwość przeżywania sytuacji z reportaży.
Roy sporo miejsca poświęca błędnym decyzjom rządu. Spychany na margines, pozbawiony nie tylko przywilejów, ale już nawet godności, lud widziany jest przez pryzmat politycznych decyzji. Takie ujęcie pozwala skrótowo zapoznać się jednocześnie z sytuacją i jej przyczynami, ale ma też konsekwencje w rodzaju lektury. Rzeczowość nie daje się łatwo przełożyć na obrazowość, co oznacza, że informacje nie utrwalą się w masowej wyobraźni – zwłaszcza że rzecz dotyczy niemal przeciwnego bieguna zainteresowań mediów „cywilizowanego” świata. Autorka pozostawia wnioski do wyciągnięcia czytelnikom – jeśli pisze o toksycznym procesie pozyskiwania aluminium dla przemysłu zbrojeniowego mocarstw, poprzestaje na takiej wiadomości, nie dociera do postaw samych mieszkańców. Wyraźnie kieruje się w stronę tych, którzy powinni coś zrobić dla poprawy losów biednych mieszkańców Indii, a nie zamierza zyskiwać zwolenników wśród zwykłych – więc pozbawionych możliwości działania na szeroką skalę – odbiorców. To naturalne następstwo wyboru gatunku.
Autorka sama jeździ do miejsc, które opisuje, z niedowierzaniem przygląda się „nieznanym” ludziom i rejestruje własne podróże oraz kontakty. Chce wiedzieć więcej – poznać i zrozumieć zasady rządzące niesprawiedliwymi podziałami. Nie unika ocen – winny jest rząd, nie może być inaczej. To z kolei decyzja, która powodowana jest świadomością rzeczywistego kręgu czytelników. „Indie rozdarte” są zestawem reportaży zaangażowanych, ale nie obliczonych na wzruszenia wywoływane ludzką krzywdą. Tom wzbogacony został jeszcze o zdjęcia, które czasem w obiegu masowym znaczyć będą więcej niż bezemocjonalne treści – ale nie ma na nich epatowania brutalnością, to raczej relacja z poszukiwań prawdy, próba dopełnienia spostrzeżeń. Po raz kolejny Indie wdzierają się do świadomości czytelników jako kraj biedy, niebezpieczeństw i nieludzkiego traktowania najuboższych – co może stanowić przeciwwagę dla mody na Bollywood.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz