piątek, 3 stycznia 2014

Papcio Chmiel (Henryk J. Chmielewski): Tarabanie w Barbakanie

Prószyński i S-ka, Warszawa 2013.

Wspomnienia rysownika

Kiedy śledzi się fabuły zakorzenione w rzeczywistości, zwykle pojawia się pytanie o echa autobiograficznych doświadczeń twórcy. Część wątpliwości rozwiewa Papcio Chmiel w poszerzonej wersji tomu „Urodziłem się w Barbakanie”, czyli w publikacji „Tarabanie w Barbakanie”. To gratka dla fanów komiksu o Tytusie, Romku i A’Tomku, bo część zapożyczeń z własnej codzienności autor specjalnie dla czytelników rozszyfrowuje, przytaczając do tego odpowiednie fragmenty rysunkowe.

„Tarabanie w Barbakanie” nie rozpoczyna się jak klasyczne autobiografie, opisem wczesnego dzieciństwa lub rodziny i przodków, a… historią budynku. Henryk J. Chmielewski bardziej zresztą na początku interesuje się budowlą niż własnym istnieniem – skrupulatnie odnotowuje literackie odwołania do Barbakanu, tłumaczy architekturę i doprowadza do tego, że odbiorcy polubią miejsce, w którym autor w końcu przyjdzie na świat (mimo że właściwego Barbakanu już tam nie będzie, a zrekonstruowanego – nie będzie jeszcze). Nietypowa to autobiografia, i jak Papcio Chmiel chce ją nazywać – „autochichichiczna”, przeznaczona dla rozrywki, która od czasu do czasu przemyci jeszcze odrobinę informacji. Nietypowa także ze względu na ramy czasowe – zaczyna się na długo przed narodzinami autora (Barbakan!), a kończy na drugiej wojnie światowej, odbiorcy otrzymują zatem wycinek życiorysu zwykle sprowadzany do kilku ogólników, a przecież decydujący często o całej późniejszej karierze. W dodatku Papcio Chmiel niespecjalnie zajmuje się poszukiwaniami artystycznymi, znacznie ciekawsze są dla niego wspomnienia pozbawione rysunkowych doświadczeń.

Chmielewski przedstawia świat, który nie istnieje. Odtwarza precyzyjnie swoje zabawy z dzieciństwa, przypomina o szkolnych latach i odnotowuje to wszystko, czego wielkie biografie z pewnością by nie przyjęły. W selekcji materiału nie odpadają tym razem dziecięce ulotne wrażenia ani nieistotne wydarzenia, Papcio Chmiel na nowo staje się rozbrykanym chłopcem i jeszcze raz odkrywa to, co kiedyś było jego codziennością. Szczegółowo opisuje domy i podwórka, odwiedza żydowskie bramy i zagląda na lekcje. Proponuje czytelnikom smakowity przegląd dawnych obyczajów, ocala świat, który zaginął. Opowiada nawet z detalami, jak konstruowało się dziecięce „bomby” – to świetne dopowiedzenie do dawnych lektur przygodowych. W przedstawianiu wojny nie traci Papcio Chmiel pogody dziecka, stara się skupiać na mniej przygnębiających aspektach, nie epatuje grozą, ale też nie zamienia się w wesołka. Czasem odwołuje się do wątków znanych i wielokrotnie opisywanych, lecz zawsze nadaje im indywidualny ton.

Papcio Chmiel jako narrator tej książki to niezrównany gawędziarz, który swoje wspomnienia przedstawia z ogromnym dystansem i w lekko archaicznym stylu. Narracją próbuje nawiązywać do nieprzezroczystych opowieści Kornela Makuszyńskiego, nie boi się ekwilibrystyki słownej i lubi wplatać w tekst poboczne lingwistyczne żarciki. Wciąż dowcipkuje, by nie zostać posądzonym o sentymentalizm czy idealizowanie młodości. Ale „Tarabanie w Barbakanie” to przede wszystkim zatrzymane w kolejnych kadrach dawne zwyczaje, zachowania i postawy. Rysownik utrwala w swojej autobiografii nieznaczące gesty – a to składa się na bardzo barwny obraz przedwojennej Polski. Ty nawet podpisy pod rysunkami czy dokumentami przybierają formę dosyć rozbudowanych anegdotek i dla czytelników będą źródłem dobrej zabawy. Papcio Chmiel w tej książce jawi się jako znakomity portrecista i prześmiewca – a oddalenie czasowe zapewnia odbiorcom swoistą egzotykę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz