W.A.B., Warszawa 2013.
Wakacyjna zagadka
Małgorzata Strękowska-Zaremba wie bardzo dobrze, z jakich składników buduje się młodzieżowe powieści detektywistyczne – i w oparciu o znajomość konstrukcji tworzy kolejne przygody młodego „detektywa” Teosia Kefirka. W serii pojawia się wakacyjna historia „Detektyw Kefirek śledzi śledzia” – i łatwo na niej prześledzić konsekwencje i tradycje gatunku.
Teoś Kefirek na wakacje jedzie do rodziny. Na miejscu czeka na niego zagadka: wujek został okradziony i w dodatku sam nieświadomie pomagał złodziejowi. To zadanie dla chłopaka, który wszędzie dostrzega tajemnice. Ale w małym miasteczku wybucha znacznie poważniejsza afera: ktoś kradnie monument śledzia, figurę przypominającą o lokalnym święcie. Teoś przy pomocy ambitnej kuzynki i przyjaciół chciałby rozwiązać zwłaszcza tę zagadkę – bo sukces przyniósłby mu sławę. Stopniowo poznaje mieszkańców (także tych co bardziej ekscentrycznych) i układa plan działania. A że ma na głowie jeszcze młodszego brata i nierozróżnialne małe kuzynki – musi się trochę natrudzić. Teoś to bohater, który nie przepada za spokojną dedukcją w domowym zaciszu. Ku utrapieniu dorosłych – woli działania, nawet te zakazane, jak wieczorna wyprawa do parku. A ku utrapieniu towarzyszy eskapad – uwielbia gadać i na głos rozważać sens działań. Zupełnie inne metody pracy ma jego przyjaciel, Dominik, ale Dominik aktualnie przebywa daleko i nie może pomóc na odległość…
Strękowska-Zaremba stawia na akcję. Trochę komplikuje zadania Teosiowi – bo na niektóre odkrycia bohater by nie wpadł, gdyby nie pomoc towarzyszy, ale też nie wpadałby w niektóre tarapaty z tych samych powodów. Autorka oczywiście posługuje się i poczuciem humoru – pojawiają się w tomie scenki obliczone na rozbawienie małych odbiorców. Poważnych zagrożeń brak (chociaż „miły pan z siekierą” to gwarancja przypływu adrenaliny) – a te, które tu funkcjonują, nie odbiegają od pomysłów z polskiej literatury młodzieżowej II połowy XX wieku. Jednym słowem Strękowska-Zaremba stawia na fabularną klasykę. Trochę inne są tu jedynie motywacje postaci: między innymi autorka odsłania nieco sekrety lokalnej polityki.
Już w tytule akcentowana jest zabawa słowem. Kwestie językowe są dla autorki niezwykle ważne i celowo uczula na nie odbiorców – cała pierwsza scenka poświęcona jest utrwaleniu przesłania, że nie mówi się „włanczać” tylko „włączać” – powtarza to Strękowska-Zaremba tyle razy, że chyba wątpi w swoich czytelników. Ponadto w tekście czasem Teoś wyjaśnia co trudniejsze słowa, zdarza się też postaciom wyjaśniać związki frazeologiczne. Trochę nie pasuje to do konwencji literatury rozrywkowej o posmaku sensacyjnym, ale autorka chce, by dzieci poza zabawą czegoś się też nauczyły – a że nie ma okazji nasycania opowieści wiedzą innego rodzaju, stawia na język. Odbiorcy i tak powinni być zaaferowani bliskością sprawy kryminalnej na miarę postaci – więc nie będą zwracać uwagi na pouczenia.
„Detektyw Kefirek śledzi śledzia” to wakacyjna lektura i można w niej bez trudu wskazywać wabiki na małych odbiorców. Grupka dzieci bez pomocy dorosłych prowadzi amatorskie śledztwa, konkurując z policją – a efekt nie oznacza jedynie satysfakcji własnej ani nawet sławy – ale dobro całej lokalnej społeczności. W zalewie sensacyjnych zachodnich tytułów Detektyw Kefirek jawi się bardzo swojsko i bezpiecznie mimo wszystko – autorka nie zamierza straszyć czytelników ani też tworzyć superbohaterów, niezłomnych i niezniszczalnych. I Teoś Kefirek, i jego przyjaciele mają swoje wady i popełniają błędy – a jednak budzą sympatię i zaufanie małych czytelników, dostarczając im całkiem sporo zabawy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz