Świat Książki, Warszawa 2013.
Sekrety pracy
Nieczęsto scenarzyści pozwalają odbiorcom zajrzeć za kulisy ich pracy, nieczęsto chcą dzielić się informacjami, jak wyglądały odrzucone pomysły filmowe. Janusz Głowacki z niewykorzystanych scen stworzył książkę „Przyszłem, czyli jak pisałem scenariusz o Lechu Wałęsie dla Andrzeja Wajdy. Ta publikacja ma nie tylko wymiar autotematyczny – to również zestaw anegdot i opowieści „towarzyskich”, a dla adeptów zawodu także cenna lekcja: oto bowiem autor mimochodem przedstawia losy kolejnych pomysłów i drogi, które otwierają się przed reżyserem. Pokazuje trudną sztukę rezygnowania z własnych wizji, choćby wydawały się najbardziej oryginalne i atrakcyjne dla publiczności. Przemyca też informację, jak twórczo podchodzić do materiałów źródłowych – kilka razy przecież odwołuje się do dokumentów i zapisków swoich bohaterów, wplatając je w wymyślone scenki. Głowacki przekonuje też, że już w fazie tworzenia scenariusza trzeba wybrać najważniejsze cechy charakteru postaci, by konsekwentnie prowadzić ją przez filmową opowieść.
W „Przyszłem” autor podrzuca coraz to nowe sceny i pomysły. Zastanawia się nad możliwymi początkami, odrzuca chronologię wydarzeń i nadmierne upolitycznienie, szuka równowagi między wielką historią, a wydarzeniami z rodzinnego życia Lecha Wałęsy. Sprawdza, jak można wpływać na odbiór bohatera, testuje ocieplanie sylwetki, ale czasem sięga też po scenki absurdalne, satyryczne czy prześmiewcze, przypomina o realiach PRL-u, a do tego poszukuje uniwersalnych tonów, które zjednoczą widzów. Zdarza się, że przywołuje pomysły, które nie mogły wejść do filmu i zostały wymyślone dla przyjemności i rozrywki.
Głowacki jako scenarzysta bazuje na emocjach, i to na emocjach odbiorców. Doskonale wie o tym, że nie rozbudzi masowej wyobraźni produkcyjniakami czy „edukacyjnymi” wstawkami, a jedynie siłą międzyludzkich relacji. W postaciach, które pomagają budować opowieść o Lechu Wałęsie, za każdym razem szuka skazy, uczłowieczającego rozedrgania, słabości, eksponuje to, o czym bohaterowie nie chcieliby głośno mówić – a wszystkie te psychologiczne zabawy zamyka w wyrazistych scenkach. Liczy się bowiem nie opowiadanie słowami, a zachowaniem. Stąd też ogromna oszczędność w opisach, krótkie rozdziały i trafiane w punkt przeżycia.
W całym tomie Głowacki zdradza poczucie humoru, potrafi wykorzystywać stereotypowe obrazki do tworzenia karykatur, które ubarwiają opowieść. Zdaje sobie sprawę z niemedialności procesu pisania i robi wszystko, by nie znudzić czytelników – nie tworzy książki o pisaniu i mękach twórczych, za to bawi się motywami i tematami, rozbieżnościami między fabułą i rzeczywistością. Tłumaczy impulsy w budowaniu postaci i drobne zmiany, które wpływają potem na kształt wydarzeń.
„Przyszłem” pokazuje także, jak mierzyć się z wyzwaniem łączenia filmowego rozkładu akcentów z prawdą historyczną. Do scenek filmowych Głowacki dodaje jeszcze minireportaże z gromadzenia materiałów, ciekawostki, szczegóły dotyczące pracy z Andrzejem Wajdą – wszystko to, o czym nie dowiedzą się widzowie oglądający gotowy film. „Przyszłem” daje szansę zobaczenia roli wyobraźni oraz sposobów sterowania uczuciami odbiorców. Oczywiście Janusz Głowacki nie zamienia się w nauczyciela, nie jest nawet komentatorem pracy scenarzystów – po prostu pozwala przez chwilę uczestniczyć w procesie pisania scen do filmu – i czerpać przyjemność ze śledzenia dowcipnych opowieści. „Przyszłem” nie musi zatem być publikacją okołofilmową, równie dobrze może funkcjonować w oderwaniu od produkcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz