Media Rodzina, Poznań 2013.
Literacka spowiedź
Alkoholizm jest chorobą coraz częściej przedstawianą w autobiograficznych i terapeutycznych zarazem książkach. Mimo indywidualizacji wspomnień ma przeważnie jeden scenariusz o dwóch możliwych zakończeniach. Ale nie ulega wątpliwości, że każda literacka spowiedź jest inna – jeśli nie pod kątem fabuły, to ze względu na przyjętą stylistykę i pomysł na całość. Marina Rowan wybrała przejście w literaturę ze wszystkimi jej zabiegami. Tom „Mam na imię Marina i jestem alkoholiczką” to po prostu opowieść o dwóch etapach życia – nałogowym piciu i trudnym procesie powracania do normalności. Dla zaakcentowania tego podziału autorka wprowadza dwa imiona bohaterki: Marina to ta, która wpadnie w alkoholowy wir, Kaśka – to kobieta po przejściach, świadoma własnej choroby i ucząca się szukać pomocy. W narracji będą się zmieniać – bo achronologia została przez Rowan przyjęta dla lepszego zaprezentowania postaci i jej problemów.
Marina to kobieta wykształcona i odnosząca sukcesy w życiu prywatnym – mimo ustabilizowanego życia nie potrafi powstrzymać się przed zaglądaniem do kieliszka, aż w końcu trafia na odwyk. Przyczyn alkoholizmu Marina Rowan szuka aż w dzieciństwie, przedstawiając złe wspomnienia małej dziewczynki. Nie ma w tym banalnych psychologizmów, cofanie się do przeszłości wiąże się raczej z próbą autokreacji niż z chęcią zwalniania się od odpowiedzialności. Jednocześnie Marina – bohaterka tomu – zamierza stworzyć swój wielowymiarowy portret, świadoma, że całym jej życiem będzie już rządzić myśl o alkoholizmie. Migawki z pełnego traum dzieciństwa przeplatają się z dziwną normalnością, jaką chce uzyskać kobieta po przejściach. Kaśka, która wychodzi ze szpitala, trafia na plebanię. Tam znajduje przyjaciół, a nawet zauroczenie, do jakiego nie wolno jej się przyznać. Teraz już Kaśka musi uważać na każdy swój krok, a nie może też zapominać o tym, że wokół znajdują się też ludzie nieżyczliwi. Kobieta uczy się czerpać radość z drobiazgów, cieszy się każdym dniem, boryka z rozmaitymi smutkami i wie, jak prosić o pomoc, kiedy tylko będzie jej potrzebować.
Standardowy scenariusz Marina Rowan przesącza przez świat trudnych do zrozumienia uczuć. Intensywnie odbiera otoczenie, nie zawsze potrafi się przed nim bronić. Proste i potrzebne prace porządkowe uświadamiają jej, jak skomplikowane są emocje i międzyludzkie relacje. Poza ośrodkiem odwykowym niełatwo znaleźć schronienie, każdy azyl ma swoje wady, o czym Marina musi się przekonać.
Autorka tworzy książkę niemal poetycką, mimo bardzo prozaicznego tematu. Nie tylko wykorzystuje w niej powieściowe schematy konstrukcyjne i narracyjne chwyty, w samej stylistyce często sięga po rozbudowane i wręcz przefrazowane opisy, lubi zwracać uwagę na intensywne zmysłowe doznania, jakby chciała nieuchwytnym pięknem zrekompensować odbiorcom mało optymistyczny temat. Nie ma tu prostych przedstawień zachowań, każde wydarzenie autorka opatruje lirycznymi w duchu porównaniami i bardzo rozbudowanymi komentarzami, jakby akcja miała dziać się na oczach czytelników w zwolnionym przez kwiecisty styl tempie. To sposób Rowan na zagadanie trudnych momentów, ale też rodzaj umowy z czytelnikami, rekompensata za prowadzenie autoterapii na kartach książki. „Mam na imię Marina” to bardzo specyficzna spowiedź, zrealizowana literacko i ze świadomością odbiorców o różnych życiowych doświadczeniach i różnych poglądach. Dlatego obok alkoholu, od którego przecież nie da się w opowieści zbyt daleko odejść, pojawia się motyw miłości – innej niż w romantycznych powieściach i nieszablonowo prowadzonej. Marina Rowan stara się poza zwierzeniem zaproponować czytelnikom też literacką podróż.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz