Wilga, Warszawa 2013.
Eksperyment prześmiewcy
Marcin Mortka w „Ostatnim rycerzu” testuje przydatność motywów z powieści fantasy w karykaturalnej formie. Proponuje młodym czytelnikom powieść prześmiewczą i czerpiącą z wyeksploatowanych schematów – w nadziei, że dowcip ożywi akcję. Nie ma tu mowy o idealizowaniu bohaterów czy o rzeczywistych zagrożeniach – Mortka pokazuje, jak bardzo wyczerpał się stereotyp drogi jako czynnika napędzającego fabułę. Swoją książkę konstruuje z gotowych części i tylko obecnością niemaskowanych szwów przypomina o własnej ingerencji w tradycje literackie.
W „Ostatnim rycerzu” wszystko podporządkowane zostało zabawie odbiorców – począwszy od imion (tytułowy bohater to Valdemar) przez nieudolne działania postaci aż po dobór charakterów przedstawicieli jednej drużyny. Kiedy trzeba przyjść z pomocą królowi Krystianowi Dobrodusznemu, do Valdemara dołącza jeden bardzo złośliwy skrzat, jeden bardzo marudny krasnolud, który wszystko przelicza na zysk własny, jeden leniwy gnom, jeden trochę irytujący centaur i jedna piękna akrobatka. Każdy członek zespołu ma sporo wad, eksponowanych znacznie chętniej i częściej niż zalety – w tak kłótliwym towarzystwie nie ma mowy o klasycznych wzruszeniach, więzach przyjaźni, o radości z bycia razem czy niecierpliwym oczekiwaniu na wypełnienie misji. Ba, nawet powodzenie wyprawy wydaje się sprawą wątpliwą, a wewnętrzne niesnaski o wiele bardziej angażują czytelników niż cel wędrówki – od początku jasny i zgodny z konwencją.
Magiczne istoty nie zawsze mogą posługiwać się czarami w pełnym wymiarze, spory i kłótnie utrudniają walkę. Do tego jeszcze dochodzą zajęcia mało pasujące do powszechnych wyobrażeń o godności wojaków, rozterki i brak porozumienia – nigdy nie wiadomo, czy swój nie okaże się bardziej denerwujący niż wróg, zwłaszcza że ten drugi nie towarzyszy bohaterom w codziennych czynnościach. Marcin Mortka zgromadził w tomie wielobarwne towarzystwo, a różnorodność w charakterach, zapalczywości i poczuciu dumy prowadzić będzie do kolejnych konfliktów. Tymczasem trzeba zjednoczyć siły, by móc pokonać Valgerda i jego żelazne wilki. A ponieważ autor sięga do literackich stereotypów w konstruowaniu swojej powieści, musi wymyślić coś, czym urozmaici historię. Stawia zatem na dowcip.
Bohaterowie bez przerwy stawiani są w sytuacjach, na jakie nie mogli być przygotowani. Nawet sami dla siebie bywają zaskoczeniem lub utrudnieniem w akcji. Ich nieudolność to czynnik wyzwalający śmiech, podobnie zresztą jak brak porozumienia w ekipie. Jednocześnie dla autora to szansa na nadanie rysu indywidualności fabule. W końcu nie chodzi tutaj o zachęcanie czytelników oryginalnością, a o intertekstualną zabawę – podejrzewam jednak, że mniej oczytanej młodzieży pomysły fabularne z tomu mogą wydać się atrakcyjne. Marcin Mortka tworzy powieść zgodną z oczekiwaniami czytelników i nie bardziej wymyślną niż dotychczasowe całostki. Nie musi wytężać wyobraźni, skoro wybiera mozaikową konstrukcję – ale to staje się też ograniczeniem tomu. Takiego zabiegu nie można powtórzyć i na długo nie wystarczy on co bardziej wymagającym. Być może Marcin Mortka traktuje „Ostatniego rycerza” jako warsztatową wprawkę, lub jako szansę na ukazanie wyeksploatowania pewnych pomysłów z powieści fantasy. Dla młodzieży będzie to prosta i śmieszna historyjka, ale jeśli ktoś nie odczyta zabiegów karykaturzysty, może też poczuć się rozczarowany tą propozycją autora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz