PWN, Warszawa 2013.
Kronika codzienna
Przełamywanie konwencji może być dobrym sposobem na zaistnienie w historii, co udowadnia postawa księdza Józefa Mroczkowskiego. Prowadzenie kroniki parafialnej zamienił autor bowiem w tworzenie dziennika lokalnej społeczności z kulturowego pogranicza. Opisywał od września 1939 do 1947 roku to, co działo się z mieszkańcami, uważnie obserwował zachowania Niemców i Ukraińców wobec Polaków. Czasami starał się dokładniej skomentować konkretny problem czy zjawisko, innym razem wystarczało mu zanotowanie faktu. Tak powstał „Obserwator”, tom ukazujący II wojnę światową z perspektywy niewielkiego skupiska ludzi. Tu historia nie zaokrąglała do zera – szkieletów ani żyjących – rządząca się swoimi prawami kronika parafialna umożliwiała odnotowanie nie tylko każdego zgonu, ale i każdego pojawiającego się problemu. I tylko okładka „Obserwatora” nie oddaje charakteru całej książki.
Ksiądz Józef Mroczkowski jako wikariusz w parafii w Oleszycach zamierzał utrwalić wydarzenia o znaczeniu historycznym, dramaty i zbrojne konflikty na tyle dokładnie, na ile pozwalały mu zgromadzone wiadomości. W „Obserwatorze” przyjmuje dwa sposoby opowiadania o wojennej codzienności: po pierwsze – posługuje się datami dziennymi i bezemocjonalnymi notatkami – zbiorami danych. Po drugie jednak próbuje na bieżąco oceniać sytuacje i utrwalać własne komentarze oraz przemyślenia – wtedy obserwacje przesącza przez swoje poglądy i wyciąga z tego wnioski o subiektywnym zabarwieniu. Rezygnuje natomiast z tonów kaznodziejskich, jako obserwator – stoi na uboczu i nie chce angażować się w sprawy małej społeczności bardziej niż jest to konieczne. Te dwa podejścia do tematu sprawiają, że w książce mieszają się dwa style. Jeden wydaje się niemal matematyczny, precyzyjny i bezemocjonalny, drugi – bardziej kwiecisty, jakby powieściowy, o walorach estetycznych poza informacyjnymi. Tu mieszczą się nie tylko tekstowe, ale i pozatekstowe komentarze do rzeczywistości, w którą trudno uwierzyć. Ksiądz Mroczkowski dba o to, by jego własne poglądy (i status społeczny) nie przenikały zbytnio do zapisków. Pozostaje na uboczu, by nie stracić odrobiny obiektywizmu. Taka postawa, chociaż pomaga w kronikarskim fachu, bywa też utrudnieniem – między innymi ze względu na dystans autora do opisywanych postaci. Tak więc te śmierci, które w szerokiej historycznej perspektywie pozostałyby niezauważone, tu są, ale – bezimienne. Mroczkowski odnotowuje ofiary, chociaż nie przybliża ich czytelnikom. Czy sprawia to brak czasu, brak pisarskiej praktyki czy wątpliwości natury genologicznej – to nie ma większego znaczenia. Ważne, że odbiorcy rzadko będą mieli możliwość zaangażowania się w lekturę. Od osobistych wyznań, wstrząsów i wzruszeń są ci, którzy piszą własne pamiętniki, bez ukrywania się za dokumentami z życia lokalnej społeczności.
Autor funkcjonuje też w książce na dwa sposoby – często pisze w trzeciej osobie o wikariuszu w Oleszycach – wtedy, gdy próbuje być najbardziej obiektywny i najbardziej wycofany. Ale zdarza mu się również przechodzić do bezpośredniego wyrażania poglądów i uwag. Ponadto zależy Mroczkowskiemu na rejestrowaniu wiadomości niekronikarskich: nastrojów społeczności, ocen kolejnych obywateli, sięga też po anegdoty. Fakt, że na bieżąco prowadzi zapiski sprawia, że bardziej koncentruje się na zatrzymywaniu poszczególnych, nawet drobnych wydarzeń, niż na odniesieniach do sytuacji w kraju.
„Obserwator” to kolejna próba prezentowania czasów drugiej wojny światowej przez pryzmat małego wycinka społeczeństwa – i zarazem kolejna próba odejścia od powszechnej wiedzy. T lektura mocno poszatkowana i zdecydowanie wolna od beletrystycznych rozwiązań – za to oryginalna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz