Znak, Kraków 2013.
Wojna kobieca
„Kobieta w 1000˚C” to lektura plasująca się pomiędzy „Paragrafem 22” i „Stulatkiem, który wyskoczył przez okno i zniknął”. Na długi czas wciąga w świat starej kobiety, która właściwie na łożu śmierci przygląda się jeszcze raz własnym życiowym doświadczeniom i przeprowadza odbiorców przez czasy drugiej wojny światowej z subiektywnego punktu widzenia. To relacja specyficzna, rozcząstkowana i pełna zagadek, które z czasem mogą się albo wyjaśnić, albo wypączkować w nowe tajemnice. Hallgrimur Helgason nigdy nie zadowala się prostymi prawdami ani oczywistymi rozwiązaniami. Drąży i chce prowokować. I bardzo dobrze mu się to udaje – egzotyka powieści nie sprowadza się do faktu, że bohaterka jest wnuczką pierwszego prezydenta Islandii. To jedynie punkt wyjścia szalonej podróży przez XX wiek i pretekst do literackich zabaw.
Stara kobieta mieszka w garażu. Okradziona przez pazernych krewnych i zapomniana przez najbliższych daleka jest od ubolewania nad swoim losem, wręcz przeciwnie, zamierza do ostatniej chwili czerpać z życia to, co dla niej najlepsze. Bohaterka nie ma w sobie pokory wobec śmierci – przeżyła już tyle, że nie musi się niczego bać. Z chaotycznych początkowo fragmentów wspomnień wyłania się coraz bardziej spójny i sensowny, a przy tym i mocno absurdalny jej obraz. Wybitnie sarkastyczna postać bezlitośnie wyśmiewa swoich dawnych partnerów, wraca myślami do wojennych doświadczeń oraz do scenek, które musiały wpłynąć na psychikę dziecka, ale tu jedynie wywołały zwiększony poziom autoironii. Staruszka teraz już wyłącznie żartuje ze swojej przeszłości, wolna od sentymentów może dokonywać specyficznego rachunku sumienia oraz bilansu egzystencji. Nie pozwala sobie na słabości – nic dziwnego, gdy weźmie się pod uwagę zestaw wydarzeń, które ją zahartowały. Dla Helgasona nie ma tematów tabu ani zagadnień, które można by ochronić przed potępianiem. Istnieje tylko historia – oraz przeszłość w międzyludzkich kontaktach – jako materiał do tworzenia. Istnieje też prawdziwa biografia, która stała się impulsem do zbudowania powieści absurdu.
„Kobieta w 1000˚C” to powieść na wskroś satyryczna. Helgason bywa w niej żartownisiem, zdarza mu się też przybierać ostre pozy stand-uperów. Chętnie wynajduje absurdy rzeczywistości i używa ich jako wabika do lektury – smaczku dodaje fakt, że nie można zapominać o prawdziwej podbudowie fabuły oraz o bezustannym nawiązywaniu do realiów, zwłaszcza wojennych. W warstwie obyczajowej autor pozwala sobie na całkowite odejście od schematów i bez przerwy wprowadza postawy, opinie i działania, które będą na przemian szokować i śmieszyć odbiorców. Nietuzinkowi bohaterowie powstać mogą dzięki ponadprzeciętnemu poczuciu humoru staruszki – nawet jeśli nikomu w jej sytuacji nie byłoby do śmiechu. Inteligentny dowcip przez cały czas towarzyszy czytelnikom i sprawia, że książka staje się – jak symbol serii – pięciogwiazdkową lekturą.
Autor odchodzi od chronologii, przeskakuje od faktu do faktu, by podkreślić jeszcze bardziej barwną przeszłość bohaterki. Jest w narracji bardzo drobiazgowy, z lubością zatrzymuje się nad detalami, dba o malownicze opisy i silnie działa na wyobraźnię czytelników, proponuje niemal fotograficzne sceny. I naprawdę do samego końca nie wiadomo, czy ciekawsze są fabularyzowane obrazki z przeszłości bohaterki, czy też statyczne kadry z jej ostatnich dni. Helgason czaruje, całkowicie porywa czytelników, przekonuje ich do siebie i do ostatniej strony nie uwalnia. Jego spojrzenie na historię XX wieku przez pryzmat schorowanej kobiety to mistrzowski popis literacki, a jednocześnie i prowokacja. „Kobieta w 1000˚C” to lektura sycąca, pełna ciekawych zwrotów akcji i oryginalnych motywów, egzotyczna, a do tego drażniąca pomysłowością. Coś dla tych, którzy w dobrej literaturze wysoko cenią sobie gorzką ironię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz