G+J Gruner + Jahr, Warszawa 2013.
Odbicie w lustrze
„Mił.ość” to książka zrodzona z pomysłu na zaistnienie, swoista odpowiedź na potrzeby rynku. To mozaika z fragmentów biografii, elementów reportażu, prób przeprowadzania nieformalnych wywiadów, sczytywania prywatnych zapisków i przemyśleń aktorki. To książka-woreczek, może się w niej trafić wszystko, ale nigdy nic nie zmieści się w całości, tom zawsze będzie prezentować rzeczywistość wycinkowo i niekompletnie. Jest trochę ekshibicjonistyczna, a bardzo niedopowiadana, pocięta i dopasowywana. Autor, Maciej Kędziak, raz ustępuje miejsca swojej bohaterce, udając, że zupełnie nie ma go w pobliżu, to znowu ujawnia się bez uprzedzenia i bez wyjaśniania czegokolwiek zaskoczonym czytelnikom. I tak toczy się „Mił.ość”, książka stworzona dla przyjemności, a nie dla informacji.
„Mił.ość” to album. Kolejne miniaturowe rozdziały zamykane są (lub otwierane) pełnostronicowymi zdjęciami z kilku artystycznych sesji – w tym paru bardzo zmysłowych. Autorka pozuje na nich chętnie, zawsze świadoma obecności podglądającego ją aparatu – ale nie ma nic przeciwko eksponowaniu siebie, ciała i różnych emocji. „Mił.ość” to okazja do zaprezentowania fotografii, na których liczy się piękno i artystyczne wysmakowanie. Zdjęcia, które w magazynach mogłyby przejść niezauważone, tutaj przejmują tok opowieści i także wiele zdradzają o samej artystce. Dla Ewy Kasprzyk to też możliwość podzielenia się z fanami ulotnością chwil z sesji, a także szansa na stworzenie aury intymności, która potem przenika do tekstów.
„Mił.ość” zbudowana jest ze skojarzeń, opowieści, które tkwią w człowieku i którymi chciałoby się podzielić ze światem, ale często nie ma do tego pretekstu. Ewa Kasprzyk mówi trochę o swoich rolach (ulubionych czy wymarzonych), ale przy tym chętnie zahacza też o sprawy, które składają się na jej sposób postrzegania świata. Uwielbia morze i latanie samolotami – a to dobry punkt wyjścia do lekko melancholijnych refleksji. Kiedy opowiada o rodzinie – zwierzeniom towarzyszy przejście na cmentarz, na groby dziadków, gdy przedstawia małżeństwo, jej mąż uczestniczy w rozmowie. Tu nie ma jednej formy, jednego przepisu na historię, a już na pewno nie ma szablonów ze zwykłych biografii. Tu narracja uzależniona jest od nastroju i od kontekstu, w każdej chwili może się zmienić lub rozsadzić od wewnątrz kształt rozdziału. Nie wiadomo, czego się spodziewać, wiadomo, że nie będzie spójnej, faktograficznej i rzeczowej relacji. Forma ma pomagać w dookreślaniu artystki – ten sposób, chociaż dla badaczy i wielbicieli życiorysów koszmarny, spodoba się fanom. Zwłaszcza że Ewa Kasprzyk nie stroni od zabawnych anegdot z planów i smaczków z życia. Potrafi być dyskretna a zarazem prowokująca, drapieżna i liryczna. Opowiada, o czym chce - i to nie przeszkadza.
„Mił.ość” to jednak relacja dwugłosowa. Maciej Kędziak nie chciał zostawiać Ewy Kasprzyk na scenie samej, więc zdarza się, że się wtrąca do opowieści (nie zawsze przygotowując wcześniej na swoją obecność), raz oddaje aktorce głos całkowicie, raz jest dla niej słuchaczem, zastępującym każdego czytelnika. Czasami zadaje pytania i próbuje lekko naprowadzać na temat rozmowy, a czasem ucieka. Przez te zabiegi momentami potrafi wybić się przed aktorkę – i nie wiem, czy jej fani to wybaczą. „Mił.ość” to książka wielotematyczna, bardziej liryczna niż biograficzna. Dla ciekawych życia gwiazd – bo pozwala na chwilę sam na sam z idolem – ale i dla łaknących czyichś przemyśleń, refleksji, wspomnień i skojarzeń. Ewa Kasprzyk zyskała tu możliwość kreowania takiego swojego portretu, na jaki ma ochotę – i skwapliwie z tego korzysta, więc odbiorcy uzyskują coś w rodzaju interpretacji własnego (artystki) odbicia w lustrze. Taka jest „Mił.ość”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz