wtorek, 22 października 2013

Anna J. Szepielak: Młyn nad Czarnym Potokiem

WNK, Warszawa 2013.

Rodzina i niepewność

Odludzie zapewnia ukojenie i ucieczkę od problemów płynących z życia w ciągłym pośpiechu. U Anny J. Szepielak receptą na kłopoty jest również krzepiąca bliskość rodziny – oraz pełna sekretów historia przodków. „Młyn nad Czarnym Potokiem” to jedna z tych obyczajówek, które nie obiecują za wszelką cenę, że będzie lepiej, ale za to proponują ciepłą i dosyć budującą narrację, nawet jeśli czasem autorka swoje postacie usztywnia gorsetem karykatury.

W odróżnieniu od uciekających za miasto singielek, Marta jest przykładną żoną i matką, która od paru lat nie ma już żadnych zawodowych ambicji. Nie narzeka na los do chwili, gdy mąż oznajmia jej z entuzjazmem, że zamierza pojechać do pracy za granicę. Zdanie Marty nie ma żadnego znaczenia i sfrustrowana kobieta mogłaby narzekać w nieskończoność na swoim niedzisiejszym blogu, gdyby nie konieczność niesienia pomocy rodzicom. Z Ameryki przyjeżdżają bowiem nigdy niewidziane krewne, chcące obejrzeć rodzinne strony zmarłej matki i babki. Pojawią się akurat na Wielkanoc, co w prawdziwy popłoch wprawia matkę Marty, przekonaną, co w takim razie zrobić wypada. Szczegółowymi planami zajmie się Marta, która na pewien czas przyjeżdża do rodziców z pięcioletnią Ulą. Tu odkryje kilka tajemnic z przeszłości, pozna wady i zalety gwarnego rodzinnego życia i odświeży dawne przyjaźnie.

„Młyn nad Czarnym Potokiem” bazuje na wątkach, które czytelniczki uwielbiają – i to bazuje w bardzo dobrym stylu. Szepielak stroni od oczywistości, zamieszanie potrzebne do uzyskania oryginalnego tonu tworzy z przedświątecznego (i gościnnego) rozgardiaszu. Tajemnice natomiast próbuje zachowywać dość naiwnie, przez pruderyjną matkę Marty, która dorosłym córkom nie chce opowiadać o erotycznych podbojach pradziadka – ale da się tę postawę wytłumaczyć konsekwentnie prowadzonym charakterem. Zresztą na dom rodzinny Marty składają się dość ciekawe osobowości, naturalne i znane również czytelnikom, a przy tym na tyle starannie przedstawione, że budzące zainteresowanie. Problemem jest, jak to często w obyczajówkach bywa, kreacja pięcioletniego dziecka. Owszem, pomysł na Ulę Anna J. Szepielak ma – ale sporo sobie psuje szczebiotaniem. Dziecko nie potrafi powiedzieć ani jednego zdania bez zdrobnień i trudno się dziwić, skoro wszyscy bez wyjątku bohaterowie zwracają się do kilkulatki z takim samym szczebiotem. „Chlebusie”, „kolacyjki” i „piżamki” w takim stężeniu mogą zmęczyć – a jest przecież wiele sposobów, by zamanifestować dziecięcość, a nie niszczyć choćby śladowej inteligencji bohatera… Chociaż całą książkę czyta się świetnie, dialogi z dzieckiem trochę irytują zwłaszcza tych, którzy są wyczuleni na zbędne zdrobnienia.

Marta to blogerka – i to zadanie, chociaż ma ją wybić z klasycznego nurtu i trochę uwspółcześnić, nie do końca przekona młodsze czytelniczki. Po pierwsze jej notatki mają bardziej charakter pamiętnikarskich zapisków ze świadomością odbiorcy, po drugie – brakuje w nich blogowej interakcji, po trzecie są zbyt długie jak na internetową konwencję. Służą jednak lekturze, bo pozwalają na chwilowe zmiany otoczenia i nieco chłodniejsze spojrzenie na problemy. Tych z kolei w „Młynie” nie zabraknie: Szepielak operuje umiejętnie i kwestiami rozbijanych przez emigrację zarobkową rodzin, i przedsiębiorczością utalentowanych kobiet, i smakiem trudnej wojennej historii związków, i rodzinnymi sekretami… Wiele wątków splata się w tej powieści, ale najważniejsza wydaje się być dość ogrzewająca i dość smakowita narracja. „Młyn nad Czarnym Potokiem” to lektura rozrywkowa wprost wymarzona dla odbiorczyń, które lubią dużo zróżnicowanej akcji, wyrazistych bohaterów i wsparcie płynące od strony najbliższych. To czytadło, w którym ciągle coś się dzieje, więc Szepielak może bez problemu zaangażować czytelniczki w akcję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz