środa, 7 sierpnia 2013

Koncert Jaromira Nohavicy (Katowice, 4 sierpnia 2013)

Przyjaciel

„Ja chcę śpiewać dla pani, a nie dla pani telefonu” – powiedział Jaromir Nohavica do nagrywającej go podczas koncertu fanki. Nie ma problemów ze znalezieniem utworów czeskiego barda na płytach czy w internecie – a atmosfery z koncertu, czyli wspólnego święta, i tak nie da się utrwalić na żadnym nośniku… poza pamięcią. Moda na Nohavicę nie przemija: ludzie spragnieni są pieśni o głębokich przesłaniach, lirycznej zadumy nad życiem i miłością oraz mądrego żartu. A może spragnieni są samego Nohavicy, swojskiego i sympatycznego Czecha. Filozoficzne refleksje i ciekawe dowcipy funkcjonują w jego tekstach, a że autor stale sięga po niebanalne (i niewyeksploatowane) skojarzenia, wciąż imponuje słuchaczom. Zestawia ulotną chwilę z życia jednostki z kosmosem i wiecznością, pokazuje przekleństwa i atuty najbardziej pożądanych emocji, w piosenkowych zwierzeniach znajduje miejsce na zaskoczenie, smutek, zabawę i szczerość uczuć. Fenomen Nohavicy trwa – a każdy fan musi sam odpowiedzieć sobie na pytanie, co najbardziej w utworach Czecha ceni.

Nohavica zdobywa rzesze wielbicieli jako artysta i jako człowiek. Na scenie umiejętnie łączy obie te role. Charyzmę podbudowuje nieprzystającym do wizerunku gwiazdy skromnym sposobem bycia. Istnieje nie jako niedostępny mistrz, a jako przyjaciel każdego widza z osobna, zwyczajny facet z sąsiedztwa, który w świetle reflektorów pozostaje sobą. Nie ma w jego postawie pozowania na idola, nie ma żadnego poczucia wyższości w stosunku do innych ludzi. Zna swoje słabości, z szacunkiem odnosi się do tradycji (część publiczności kupił między innymi wyznaniem, że jego biała koszula to ukłon w stronę dziadków, którzy w ten właśnie sposób ubierali się w święto). Prosty styl bycia dobrze koresponduje z naturalnymi przesłaniami pieśni – i porywa miliony słuchaczy. Nohavica nie kłamie, śpiewa o tym, co najważniejsze dla niego – jako człowieka, obywatela, a także małej cząstki wszechświata, może nieco bardziej niż inni świadomej przemijalności.

Ale nie jest to twórca anonimowy. Zdaje sobie sprawę z wrażenia, jakie wywołuje na odbiorcach – i bez wahania wychodzi naprzeciw oczekiwaniom. Zdarza się, że wchodzi w dialog z publicznością, rzuca autoironiczne komentarze, żartuje z fotografów. W piosenkach osiąga maksimum tonów konfesyjnych – więc w niby-konferansjerce może sobie pozwolić na każde wyznanie. Tym razem oświadczył, że chce przede wszystkim śpiewać a nie mówić: chociaż i tak nie zabrakło zabawnych łączników między piosenkami. Rzekome ograniczenie międzypiosenkowych wynurzeń spowodowane było także obecnością akompaniatora, Roberta Kuśmierskiego. Nohavica starał się nie dominować na scenie i nie przysłaniać swoją sławą znakomitego muzyka. Kuśmierski dyskretnie towarzyszył czeskiemu bardowi, jakby dla odbiorców miał być tylko dodatkiem do Nohavicy – ale gdy zaczynał grać, ujawniała się także muzyczna maestria utworów, doskonale znane wszystkim piosenki wybrzmiewały zupełnie inaczej. Dotąd bardziej interesowały słuchaczy tekstowe przesłania i uwagi wplatane w zwykłe-niezwykłe historie. Robert Kuśmierski pomaga jednak zwrócić uwagę na piękno samych kompozycji. Świetnie dopełniał pomysły Jaromira Nohavicy. Wystarczy go posłuchać, by przekonać się, że idealnie sprawdza się w tym repertuarze, jako akompaniator i przyjaciel.

Tym razem nie było zbyt wiele improwizacji w dobieraniu piosenek: Nohavica ułożył koncert z evergreenów, utworów z ostatniej płyty oraz drobnych żartów muzyczno-tekstowych, lekko tylko modyfikując założenia podczas występu. "Po czymś smutnym pora na coś mniej smutnego" - tłumaczył. - "Jak w życiu". Wiele było zatem pieśni, które publiczność zna na pamięć, kilka takich, które ma szansę poznać za sprawą mediów. Nohavica większość utworów zaśpiewał po czesku – co zupełnie nie przeszkadzało jego fanom, spragnionym raczej spotkania z artystą-przyjacielem niż konkretnych pieśni. I chociaż był to koncert bardziej oficjalny niż kameralny (w przypadku Jarka Nohavicy kameralny koncert na 700 widzów to norma), nikt nie wyszedł z niego zawiedziony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz