WNK, Warszawa 2013.
Więzi i rany
Helen Brown udowadnia odbiorczyniom, że życie każdego człowieka może być materiałem na książkę. Sama przedstawia już drugą autobiograficzną opowieść, którą poza miłością do kotów chce zwrócić uwagę czytelniczek między innymi na kwestie zdrowotne czy te związane z wychowywaniem dorastających dzieci. „Koty i córki” to książka, która jest bardzo szczerym zwierzeniem, a opiera się na prawdziwych i życiowych emocjach – chociaż doświadczenia, do których czasem się odnosi, nie należą do częstych – zwłaszcza gdy chodzi o chęć zostania buddyjską mniszką.
Helen przeżywa trudne chwile. Jej córka wyjeżdża na Sri Lankę, by tom – pod okiem pewnego mnicha – medytować w klasztorze. Kompletnie nie zwraca uwagi na fakt, że na Sri Lance robi się coraz bardziej niebezpiecznie. Tymczasem rutynowe badania wykazały u Helen zmiany nowotworowe w piersi. Kobieta musi przejść operację, nagle dowiaduje się, jak kruche jest życie. W jej egzystencji pojawia się jednak pewien kot, Jonasz, który nie pozwala o sobie zapomnieć, domaga się ciągłej uwagi i pomaga rozwiązywać problemy (a sam tworzy nowe).
„Koty i córki robią tylko to, co chcą” to powieść, którą czyta się inaczej niż zwykłe fabularne historie. Przede wszystkim Helen Brown szczerze prezentuje swoje codzienne – i coraz większe problemy. Martwi się decyzjami córki, przygotowuje się do świętowania ślubu syna. Męża portretuje najbardziej ostrożnie – jako niezbędne wsparcie. Podstawowym tematem staje się natomiast nowy kot i jego nietypowe przyzwyczajenia oraz pomysły. Helen Brown chętnie przygląda się zwierzęciu i trafnie opisuje jego zajęcia. Narracja dotycząca Jonasza jest bardzo obrazowa, łatwo zwizualizować sobie bohatera tomu. W „Kotach i córkach” nie ma jednak prostego zachwytu nad czworonogiem, rozczulania się nad jego mądrością czy pomysłowością. Helen Brown nie chce występować z pozycji kociary, stać ją na dystans i uważne analizowanie zachowań pupila. W jej ujęciu mieszkanie z kotem to poza szczęśliwymi chwilami także cały szereg zmartwień, które wymagają sporego zastanowienia nad dalszym mieszkaniem z kotem.
Autorka pokazuje czytelniczkom dylematy matki, która pragnie szczęścia dla swoich dzieci, a jednocześnie jest świadoma, że nie może im niczego nakazać. Lydia uczy Helen mądrej miłości i wyrozumiałości – sama wciąż poszukuje własnej drogi, czym wystawia cierpliwość matki na ogromną próbę. Dwa tematy – kot i córka – nie przysłaniają strachu związanego z chorobą nowotworową. Helen próbuje zadziałać na czytelniczki podprogowo: nie przypomina ciągle o konieczności badania się, ale zwraca uwagę na fakt, że gdyby zwlekała z mammografią, miałaby niewielkie szanse na opowiedzenie swojej historii. Pisze o strachu i bólu – oraz rekonstrukcji piersi – ale nie jest przy tym męcząco natarczywa. Rak dodaje historii dramatyzmu – przynajmniej z punktu widzenia konstrukcyjnego, nie jest natomiast tematem przytłaczającym.
Helen wciąż powraca do swoich doświadczeń – także tych związanych z pisaniem książki, staje się przez to coraz bliższa czytelniczkom. Funkcjonuje jako nietypowa bohaterka: wiadomo, że jej przeżycia nie muszą układać się w fabularną historię, a jednak proponuje odbiorczyniom pozamykane wątki i obserwacje z perspektywy czasu. Widać w tomie bardzo staranne opracowanie redakcyjne – zarówno pod kątem doboru tematów, jak i uczuć, które autorka chce w odbiorczyniach wywołać. Dzięki temu książka „Koty i córki” może powtórzyć sukces opowieści „Kleo i ja” – a dla ludzi, którzy kochają koty, będzie to pozycja obowiązkowa. Nadaje się też na lekką i rozrywkową lekturę – mimo że porusza zagadnienia ważne i czasem niemal przygnębiające.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz