Pascal, Bielsko-Biała 2013.
Po radości
„Samo szczęście” zaczyna się jak wiele popularnych obyczajówek. Mieszkająca we Francji Angielka wraca do domu i cieszy się na spotkanie ze swoim o dziesięć lat młodszym portugalskim kochankiem. Nie odczytuje oczywistych sygnałów wskazujących na to, że nie jest z tęsknotą wyczekiwana, wprost przeciwnie – jej ukochany znalazł sobie pocieszycielkę i wolałby nie doprowadzać do konfrontacji obu kobiet. Jeśli na początku Karen odkrywa romans i nie może mieć co do niego żadnych wątpliwości, powinna rozpocząć budowanie nowego życia. Tak przynajmniej wygląda to w większości czytadeł – krytyczny punkt staje się bodźcem do zmiany, ta z kolei musi prowadzić do stanu zapowiadanego w tytule. Jednak nie u Karen Wheeler. Tu nic nie rozwija się zgodnie z przypuszczeniami, choćby dlatego, że bohaterka nie potrafi na życzenie się odkochać.
To książka stworzona na bazie autobiograficznych przeżyć Wheeler i odrobinę tylko zmodyfikowana ze względu na dramaturgię akcji. Co zobaczą odbiorczynie? Przede wszystkim rozpaczliwą walkę, negującą resztki godności porzuconej kobiety. Karen nie dopuszcza do siebie myśli o porażce, wyrzucona drzwiami natychmiast wdziera się oknem, bez przerwy doznaje upokorzeń, których zdaje się nie przyjmować do wiadomości. Walczy, chociaż dawno przegrała, co sprawia wrażenie rozpaczliwej szamotaniny – a przy tym zamyka drogę do lepszego losu. Karen uporczywie tkwi w przeszłości i zamęcza siebie. W jej orbicie pojawiają się ciekawe postacie o nie zawsze krystalicznych życiorysach – ale zasługiwałyby na więcej uwagi niż otrzymują. „Samo szczęście” to przede wszystkim książka-pożegnanie ze znaczącym dla autorki fragmentem życiorysu. Okazuje się również, że życie potrafi pisać najdziwniejsze scenariusze, a prawdziwi ludzie niekoniecznie postąpią tak, jak najbardziej realni bohaterowie. Pod tym względem opowieść Wheeler będzie dla czytelniczek atrakcyjna.
Nie ma tu spokoju i uporządkowania, nie ma też sielankowych scen i kojących obrazów. „Samo szczęście” naprawdę dalekie jest od historii o szczęściu, chyba że rozumianym przewrotnie jako coś, co dawno już przeminęło. Karen Wheeler stara się fabularyzować doświadczenia, ale nie wtłacza ich na siłę w jasno określoną kompozycyjną strukturę, raczej rejestruje sytuacje i zastanawia się nad nimi, niż tworzy napięcie i zaspokaja ciekawość czytelniczek. W podtytule książki znajduje się wyjaśnienie „jak poznałam słodko-gorzki smak francuskiego życia” – ale słodyczy za dużo tu nie ma. W ten sposób Karen Wheeler odrywa się i od klimatu toskańskich opowieści, i od relacji z prób ułożenia sobie życia w innej kulturze i wśród ludzi, których nie do końca się rozumie. Wheeler zachowuje się trochę jak Corinne Hofmann w cyklu o Białej Masajce: zupełnie nie dba o swój wizerunek, jest tak przekonana o słuszności własnych wyborów.
„Samo szczęście” to trzecia oparta na faktycznych przeżyciach książka Karen Wheeler – i dobrze jest wcześniej zajrzeć do poprzednich historii. Tu bowiem nie ma czasu na przedstawianie autorki, odbiorczynie natychmiast zostają wtrącone w świat miejscami dziwny, a często i niewygodny. Pokazuje autorka, że każdy człowiek ma jakąś historię, która wystarczy na napisanie książki – a ta historia z reguły daleka jest od scenariuszy poczytnych obyczajówek.
Karen Wheeler proponuje analizowanie jednostronnego uczucia, postawy odtrąconej kochanki. Nie jest to optymistyczna perspektywa – ale daje szansę obejrzenia mniej znanego oblicza brutalnie zakończonego romansu. „Samo szczęście” nie dostarczy beztroskiej rozrywki, za to pokaże, że nie zawsze warto walczyć o to, co bezpowrotnie minęło. Szkoda, że w tomie zabrakło porządnej korekty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz