Buchmann, Warszawa 2013.
Klasyka dziś
Czytana po raz kolejny „Alicja w Krainie Czarów” nie traci nic ze swojej magii i aury niezwykłości. To jedna z tych historii, które doczekują się wielu wydań, rozmaitych opraw graficznych (i gadżeciarskich), a także – co w wypadku klasyki nie zawsze jest oczywistością – wielu tłumaczeń. U Buchmanna za przybliżenie dzieciom przygód Alicji zabrał się Krzysztof Dworak, przy współpracy – w partiach rymowanych – Agnieszki Tyszki.
Jak Lewis Carroll oddziałuje na czytelników – wiadomo, bo trudno sobie wyobrazić, by ktoś nie zetknął się z jego fabułą i postaciami wyznaczającymi potem sieć kulturowych odniesień. Krzysztof Dworak postanowił w swoim przekładzie jak najbardziej przybliżyć Alicję dzieciom. Postawił na prostotę języka, unikanie archaizmów i „angielskości”, która w pewnych fragmentach mogłaby być przez maluchy z braku świadomości historycznego i społecznego kontekstu, nieodczytana. Nie zmienia się zatem fabuła, zmienia się sposób jej prezentowania – wszystko okazuje się łatwiejsze do przyswojenia, bardziej naturalne, proste i przez to właśnie bardziej baśniowe. Przyzwyczajonym do dawnych tłumaczeń na pewno „Alicja” w wersji Dworaka będzie się wydawać zbyt lekka w narracji, jakby zmiana językowych upodobań mogła zakłócić odbiór zgrabnie wymyślonych sytuacji. Dla dzieci, które takich przyzwyczajeń nie mają, lektura będzie przyjemna i bardziej rozrywkowa – a trzeba mieć na uwadze fakt, że Buchmann przygotował wersję klasyki dla najmłodszych – o czym świadczy sposób wydania.
Cenię Agnieszkę Tyszkę jako pisarkę, ale w wierszowanych fragmentach „Alicji” mocno mnie rozczarowała. Owszem, dopasowała się stylem do prostej linii narracyjnej Dworaka, ale jej wersje rymowanek brzmią raczej dość infantylnie. Czasami próbuje Tyszka zmieniać formę czy słowem sugerować śpiewność (lub międzygatunkowe przejścia) – ale jest tego zbyt mało, by uwieść starszych czytelników. Nie ma absurdu, nie ma zabaw lingwistycznych – czyli tego, z czego rymowane i dowcipne części tomu słynęły. Przy takiej konkurencji, jaka panuje wśród tłumaczeń „Alicji”, Tyszka niestety wypada bardzo blado. W tym wypadku poprawność nie wystarczy, a prostota nie jest uzasadniona. Wcale nie musiało chodzić tłumaczom o inny efekt, ale w obliczu ciągłych uproszczeń w historiach dla dzieci pozbawianie maluchów szansy na zabawę słowem (którą na pewnym etapie rozwoju by doceniły) nie przekonuje.
Tom wydany został (nie bez racji) jako baśniowy skarb dla dzieci. Duży, ciężki, w twardych okładkach, na kredowym papierze i z wszytą zakładką. Przyciąga uwagę i jest takim samym bodźcem dla oka jak fabuła dla wyobraźni. Robert Ingpen, autor ilustracji, przenosi czytelników w krainę równie baśniową co realistyczną. Nie proponuje obrazków bajkowych, a utrzymane w stylu wiktoriańskim, szczegółowe i odzwierciedlające powieściową rzeczywistość scenki. Raz przybierają one formę migawek z opowieści (bywa, że filmowych zbliżeń), innym razem to czarno-białe, nie mniej szczegółowe szkice z onirycznym przesłaniem. Dobrze oddają atmosferę książki, jej żartobliwość i niepokoje, a przy okazji też wspomagają wrażenie uczestniczenia w niezwykłej przygodzie, wciąż wpływającej na odbiorców. To wydanie „Alicji” staje się skarbnicą przepięknych ilustracji, popisem udanego mariażu fantazji rysownika z wyobraźnią autora. Ilustracje Ingpena oczarowują – a nie są sztuką tylko dla najmłodszych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz