Nasza Księgarnia, Warszawa 2013.
Dla urwisów
Ta książka stanowi nie lada wyzwanie dla hołdujących poprawności politycznej i źle rozumianej pedagogice dorosłych, za to bez wątpienia spodoba się dzieciom. Mateuszek obraca się w środowisku dziś najchętniej maskowanym milczeniem, nie jest idealnym dzieckiem, a jego mama nie ma pojęcia o modnych aktualnie zabiegach wychowawczych – gdy bohater coś zbroi, otrzymuje „kuksańca” w kark. Mateuszek dobrze wie o tym, że świat nie jest idealny, a konflikty wśród kolegów zdarzają się codziennie. Czasem wdaje się w bójkę, czasem podpada pani w szkole – jest normalnym i szczęśliwym dzieckiem.
Historia o Mateuszku powstała w latach 90., a obecnie dla niektórych dorosłych mogłaby być nie lada wstrząsem. Mateuszek nosi przezwisko Okularnik, młodszego brata nazywa Głupkiem, mieszka w pobliżu więzienia i ma chorego na prostatę dziadka. Elvira Lindo nie stara się zrobić z niego cudownego dziecka – Mateuszek bez przerwy popełnia błędy i ponosi za nie karę. Jego zwyczajna egzystencja będzie dla małych odbiorców bardzo ciekawa – z racji obfitości tarapatów, w jakie chłopiec wpada, ale również i ze względu na scenki, których próżno szukać w ugrzecznionych utworach. Paradoksalnie to Mateuszek zna najlepsze recepty na dziecięce konflikty: uczynienie z przezwiska oręża przeciw kompleksom czy bójka z kolegami to sposoby na poradzenie sobie z problemami. Daleka od psychologicznych wskazówek fabuła stanowić będzie wentyl bezpieczeństwa dla odbiorców. Zwłaszcza że bohater może zawsze liczyć na pomoc dziadka, z którym łączy go wyjątkowe porozumienie.
To Mateuszek jest narratorem w powieści. Przedstawia własne doświadczenia z humorem (choć w wielu nie brakuje goryczy) i w sposób, który zapewni dzieciom rozrywkę. Nie wszystko rozumie i nie wszystko wie, tworzą się zatem dwie płaszczyzny lektury: kierowana do dzieci, z dowcipem sytuacyjnym – oraz ironiczna, odpowiednia dla starszych czytelników. W „Mateuszku” typowo dziecięce postrzeganie świata pozwala zamienić w przygodę nawet najdziwniejsze wydarzenia, bohater nigdy się nie załamuje i nigdy nie traci rezonu. Dzięki temu Lindo może wystawiać go na kolejne próby. Akcja toczy się w środowisku typowym dla chłopca, w szkole, w domu i na podwórku. Z kolei kiedy Mateuszek styka się z problemami dorosłych, niewiele z nich rozumie i nie stara się ich zgłębiać. Elvira Lindo nie wdaje się w zawiłe i niepotrzebne wyjaśnienia, za to przekonująco przedstawia dzieciństwo – nie takie beztroskie, jakby się mogło wydawać. Mateuszek jest dalekim krewnym Mikołajka, ma wiele jego cech, ale też fabuła bardziej nastawiana jest na prezentację wielowymiarowego obrazu dzieciństwa niż na wywoływanie czystego śmiechu. „Mateuszek” to pierwszy tom serii, która jest potrzebna na rynku literatury czwartej – zwłaszcza z uwagi na odrzucenie cukierkowych i pedagogicznych tonów, morałów i mód. To historia, która spodoba się nawet (a może w szczególności) łobuziakom i urwisom – jest w niej niezbędna dawka optymizmu, nie brakuje i dreszczyku emocji czerpanych z codzienności.
Jak zwykle ilustracje Juliana Bohdanowicza okazały się strzałem w dziesiątkę – nie tylko sugerują „mikołajkowy” rodowód, ale też dobrze pasują do zadziorno-żartobliwego rytmu tej prozy. Są komiksowe i często satyryczne, wydają się bardziej dorosłe niż bajkowe, a to zawsze atut w przypadku lektur dla wszystkich. „Mateuszek” ma szansę zyskać uznanie tych, którzy zwykle stronią od bibliotek – a Elvira Lindo daje się odczytywać jako Niziurski dla młodszych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz