Prószyński i S-ka, Warszawa 2013.
Logoreiczne związki
Wada wymowy powodować może poważne problemy w komunikacji. Komplikuje przekaz i utrudnia porozumienie. Bywa bagatelizowana, lecz jest zjawiskiem niebezpiecznym, prowadzi do rozmaitych konfliktów. U Agaty Porczyńskiej – do konfliktów na tle damsko-męskim, a czas pokaże, że i pokoleniowym. Bo „Wada wymowy” to książka dziś odwzorowująca kolokwialne i wulgarne rozmowy, trochę pastiszowa, odzwierciedlająca zwyczajne życie par wolnych od intelektualnych rozważań. Kiedy zmienią się językowe mody, stanie się trudną do strawienia ciekawostką, uznawaną prawdopodobnie za epigoństwo pierwszych pomysłów Doroty Masłowskiej i niszowej prozy zbuntowanych.
Agata Porczyńska proponuje w książce dwadzieścia dziewięć scenek obyczajowych, przedstawiających skazane na niepowodzenia związki. Demitologizuje idealną miłość, wrzuca ją do rynsztoka przekleństw, zarzutów i wulgarnie wyrażanego pożądania – w wersji młodzieżowo-subkulturowej. W wersji pokolenia średniego – maskuje rozczarowaniem, zdradami i tysiącem ważniejszych spraw. Bohaterowie cierpią na wadę wymowy: nie mogą i nie próbują się dogadać, nie zależy im na wspólnocie poglądów. Życie to walka, w dodatku zamiast rozmów, które do czegoś doprowadzą, autorka woli mikromonologi, jakby zabraniała postaciom słuchać się nawzajem. Więcej: nawet gdyby ktokolwiek spróbował wysłuchać drugiej strony, znalazłby tylko potok banałów, pozbawiony realnych odniesień do codzienności, uniemożliwiający konstruktywną dyskusję. Chociaż autorka mnoży scenki imitujące różnorodną zwyczajność, naprawdę przez cały czas mówi o tym samym – a nietrudno też zauważyć, że w pewnej chwili zaczynają jej się zlewać formy.
Przy stosunkowo jednorodnej treści autorka chce zaimponować czytelnikom warsztatową sprawnością – szuka siły wyrazu w monologu, skrótowych dialogach, wspomnieniach, wyznaniach, prozie rymowanej, relacjach, stylizacjach (na przykład na staropolsko-makaroniczno-wiejski, co daje nieprzezroczystą lecz dziwną mieszankę). Stosuje gry półsłówek i zapożyczenia z popkultury, zmienia bohaterów – od dojrzałej kobiety do penisa – i sprawdza opowieści z różnych punktów widzenia. Zmienia emocje, rytmy i tła. Nie zmienia jednak najważniejszego: skłonności do logorei. To czynnik, który nakazuje zespolić wszystkie postacie, potraktować je jak jedną osobę, przez cały czas opowiadającą tę samą historię z czytelnym przesłaniem: dopóki ludzie cierpieć będą na wadę wymowy, nie będą mieli szansy na porozumienie i zbudowanie udanego związku. To przesłanie wpasowuje się we wszystkie teksty z tomu. Porczyńska chce zaimponować, a przecież nie znajduje odrębnych puent, nie mówi nic, co zaskoczyłoby czytelników. W dodatku rytmy poszczególnych historii zaczynają się ze sobą mieszać i jest to chyba zjawisko przez autorkę niezamierzone – w końcu chodziło o warsztatowy popis, a nie jedną przemowę z powtarzanym jak refren przesłaniem. Wulgaryzowana poza to za mało, żeby wkupić się w łaski odbiorców, slang szybko zwietrzeje i z „Wady wymowy” pozostanie językowy skansen fraz, których nie chce się ocalać – bo i po co? Świat w ujęciu Porczyńskiej – a przynajmniej językowy obraz tego świata – przybiera skarykaturalizowaną formę. Jest zdegenerowany i odrażający, pełen najgorszych cech i poddawany okrutnej krytyce przez odbicie w krzywym zwierciadle. Ujawnia intelektualną miałkość kolejnych przedstawicieli społeczeństwa, rzuca wyzwanie tradycji literackiej i sprowadza się do kopulacji. I wszystko byłoby w porządku, gdyby autorka zamiast mnożyć słowa, czasem zastosowała skrót w sztuce przegadania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz