Świat Książki, Warszawa 2012.
Recepta na kłopoty
Santa Montefiore konwencję romansu ze sporą dawką wzruszeń oraz obowiązkowym happy endem próbuje przełamywać nawiązaniami do tajemnic z przeszłości bohaterów. Ten pomysł automatycznie zamienia prostą i naiwną historię w masowe czytadło dla pań. Odbiorczynie śledzą równolegle prowadzone wątki, świadome, że w pewnym momencie autorka je połączy i wyjaśni wszystkie sekrety, jak w kryminale. Tyle że Santa Montefiore wybiera uczucia, jak zniechęcająco by to nie brzmiało.
W „Domu nad morzem” fabuła jest niespecjalnie skomplikowana, chociaż w książce dzieje się dużo. Marina szuka malarza, który w wakacje uczyłby gości jej pensjonatu tworzenia obrazów. Gdy spotyka Rafę, wie już, że tego człowieka potrzebowała. Bardzo przystojny Argentyńczyk przyciąga uwagę kobiet w każdym wieku. Santa Montefiore tradycyjnie już zaczyna od nakreślenia sytuacji, która w przeciętnym harlequinie potoczyłaby się w wiadomym kierunku. To jednak powieść mająca dostarczać lekturowej przyjemności, więc fabuła rozwija się inaczej. Marina ma problemy z płynnością finansową, z dorosłą pasierbicą i z własną przeszłością, o której nie wie nawet kochający mąż. Pasierbica z kolei zakochuje się w Rafaelu, ale swoje postępowanie podporządkowuje jednemu celowi: buntowi wobec Mariny. Życie wielu postaci bardzo się komplikuje, a sposób zaradzenia większości kłopotów zna tylko jedna osoba.
Autorka z lubością mnoży wątki i charaktery. Motyw pensjonatu służy jej do literackiego popisywania się zmysłem obserwacji – przez dom nad morzem przewijają się rozmaici ludzie, trafnie i przekonująco nakreśleni. Montefiore stara się unikać jednoznacznych ocen – i mimo że kieruje postacie w określone strony, niemal u każdej dostrzega rysę, wątek odsuwający podejrzenia o papierowość czy nieszczerość bohaterów. Chętnie buduje także pensjonatową codzienność: w tle przewija się zagadnienie dziwnego włamywacza, związek Clemmie, relacje między pensjonatowymi gośćmi – chodzi o to, by działo się dużo i aby uczucia nie zostały przypadkiem wyizolowane z powieściowej rzeczywistości.
Stałym odbiorczyniom książek Montefiore może przeszkadzać świadomość powtarzanych tekstowych i konstrukcyjnych zabiegów – w „przeszłości” toczy się prosta historia o przewidywalnym przebiegu – a ponieważ musi ona zlać się w jedno z teraźniejszością – sekret bohaterki przedwcześnie wychodzi na jaw i nie pomoże nawet obłożenie go kolejnymi niespodziankami. Jasne, że przy operowaniu wielkimi uczuciami tego typu niedoskonałości schodzą na dalszy plan, ale jednak chciałoby się, by płynnej narracji towarzyszyła równie udana i przemyślana historia. „Dom nad morzem” ma w sobie trochę za dużo naiwnej ufności w niedomyślność odbiorczyń – i nawet jeśli pasuje to do konwencji, Santa Montefiore potrafi przecież znacznie lepiej maskować fabularne szwy.
To powieść obyczajowo-romansowa w stylu klasycznym, bliższa dziewiętnastowiecznym narracjom niż współczesnej pornografii – Montefiore trafia tylko do jasno określonej grupy odbiorczyń i pisze dokładnie tak, by zaspokoić oczekiwania tej grupy. „Dom nad morzem” to wymarzona historia dla tych pań, które lubią sentymentalne opowieści o wielkich i idealizowanych uczuciach, z posmakiem tajemnicy i zadowalającym wszystkich finałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz