sobota, 12 stycznia 2013

Jonasz Kofta: Jej portret. Najpiękniejsze wiersze i piosenki

Prószyński i S-ka, Warszawa 2012.

Liryki uniwersalne

Dwa oblicza Jonasza Kofty znać mogą odbiorcy. Po pierwsze to poeta, autor pięknych piosenek o miłości i rozstaniach. Po drugie – humorysta i żartowniś, niezapomniany „docent” i wciąż uśmiechnięty brat-łata. W pięknym kolekcjonerskim tomiku „Jej portret” przeważa pierwszy wizerunek, tu Kofta najwięcej mówi o zwyczajnej miłości – bez wielkich słów i wielkich czynów, bez nadziei, za to z ideałami. Z rzadka przewijają się teksty budowane na fundamentach żartu – i przeważnie są one też nawiązaniem do lirycznych wyznań i zwierzeń.

Sam tomik – wpisujący się w serię „najpiękniejszych wierszy i piosenek” – przypomina wydany kilka lat wcześniej przez Muzę zbiór „Piosenek prawie wszystkich” Przybory – ma nawet podobne rozmiary, choć wytłaczana okładka sugeruje klasykę i większą ekskluzywność niż w przypadku książki Pana B. I jeszcze – tam był zbiór dążący do kompletności, tu – wybór rozbudzający apetyty, obszerny, ale jednak wybór: bo w końcu Kofta w Prószyńskim doczekał się i edycji dzieł zebranych. „Jej portret” to preludium do większej lektury, przedsmak tego, co czeka czytelników, gdy ci zdecydują się na odkrywanie twórczości jednego z wybitniejszych naszych poetów piosenki. Zdaję sobie sprawę, że to, co teraz napiszę, trąci banałem, ale dla masowej publiczności literackiej „Jej portret” w tym kształcie i tej edycji może się jawić jako najpiękniejsze wyznanie miłości – pod tym względem tomik nikogo nie rozczaruje.

A przecież czytanie Kofty przez pryzmat różnych ujęć związku dwojga ludzi nie wyczerpuje możliwości lekturowych. Jonasz Kofta nie musi obawiać się spłycenia tematu: najpierw odziera go z charakterystycznej dla Przybory frywolności i seksualnej dwuznaczności, potem odrzuca infantylizm Agnieszki Osieckiej, jeszcze później realizm Wojciecha Młynarskiego uzupełnia o marzenia możliwe do ziszczenia – i tak tworzy wiersze i piosenki trafne, szczere oraz ponadczasowe. Nie zawsze uczucie jest tu w stanie rozkwitu, czasem właśnie wygasa, innym razem jeszcze się nie narodziło. Nie ma miejsca na trzecią osobę, to, co rozgrywa się w utworach, jest sferą sacrum dwojga, celebrowanym pięknym – nawet jeśli gorzkim – przeżyciem. W „Jej portrecie” miłosne i postmiłosne wyznania dominują, a obok nich pojawiają się i próby flirtu, i poszukiwania radości, i zanurzanie się w ciszy. To pozornie niewielka rozpiętość barw-tematów, ale niezliczona ilość odcieni emocji.

Wiele tekstów z tego tomiku funkcjonuje nadal jako piosenki śpiewane przez wybitnych artystów – warto więc przyjrzeć się od strony tekstowej romantycznym balladom oraz evergreenom – „Jej portret” to umożliwia. Największym sukcesem Kofty staje się natomiast docieranie do ważnych życiowych prawd oraz przekazywanie ich bez patosu czy rzewnej melancholii. Tomik z każdym utworem i każdą lekturą przynosi nowe celne uwagi, staje się jednym wielkim dziełem o potędze międzyludzkich relacji. Gdy zaskrzy się dowcipem – cieszy ze względu na oryginalność spojrzenia, za to stale uświadamia, jak powtarzalne uczucie można zaprezentować w prostych słowach, równie prostych obrazach i jednocześnie z dala od schematów. Ten tomik przypomina szerszej publiczności o istnieniu Jonasza Kofty – i o jego stałej obecności w gronie najlepszych polskich twórców. Tym, którzy kochają twórczość Kofty za to daje szansę szybkiego docierania do najważniejszych tekstów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz