Iskry, Warszawa 2012.
Czytanie czytania
Z setek tomików i dziesiątek tysięcy wierszy wyłuskuje pojedyncze. Przedłuża im żywot i skazuje na zagładę w trakcie lektury. Przygląda się autorom mianowanym na poetów przez nich samych i przez środowiska polonistyki, twórcom zdziwionym, że mimo starań czyta ich tylko garstka, a w księgarniach króluje Rowling. Czyta tych, którzy ugrzęźli w młodzieńczym poetyckim buncie i nie zwracają uwagi na upływ czasu, przekonani, że jeszcze nadejdzie moment ich literackiego triumfu. Wskrzesza przegranych niby-beatników po to, by ich dobić świeższym pomysłem, komentarzem chłonącym uwagę czytelników o wiele prędzej niż punkt zaczepienia – wiersz.
Interpretacja nikogo dzisiaj nie obchodzi. Nikogo, poza autorem, krytykiem i garstką zapaleńców, którzy kłócić się lubią o słowa dla samej możliwości odniesienia zwycięstwa w walce o nic. Interpretacja to zawsze domena nudnych nauczycieli i krytyków, którzy – jeśli skrytykują – usłyszą od obrażonych autorów, że nie dorośli. Interpretacja to instrukcja obsługi, której nikt nie przeczyta, żeby udowodnić sobie, że potrafi sam rozwiązać autorską zagadkę. Chyba że jest to interpretacja twórcza, wariacja na temat, bodziec do stworzenia następnego dzieła – taka literacka gra jest jak najbardziej pożądana. I taką najwyraźniej podejmuje Agnieszka Wolny-Hamkało, gdy do wybranych wierszy współczesnych poetów, obrazków niezgody na świat, dorabia poetycko-logoreiczne ramki – niejednokrotnie bardziej z punktu widzenia czytelnika atrakcyjne niż liryki, do których się odnoszą: przynajmniej wolne od zadęcia i pogardy.
W obronie współczesnej poezji autorka próbuje dokonać przekładu uniwersalnych wspomnień i przeżyć na zalewające słowem miniatury, do których wplata wiersze. W wierszach tych odciśnięta ma być pamięć przeżyć większości czytelników. Pojawia się tu zatem ciekawe rozedrganie – szlifowanie każdej frazy wiersza i doprowadzanie spostrzeżeń do skondensowanej lirycznej formy przeciwstawia się artystycznemu komentarzowi, w którym zamiast skrótu i rzeczowości Wolny-Hamkało wybiera mnożenie metafor i językową nieprzezroczystość. Chce odejść od tradycyjnego sposobu tłumaczenia wierszy, ma dosyć dociekania, co poeta miał na myśli, więc próbuje przetworzyć jego obraz na swoją wyobraźnię, a tę wyobraźnię z kolei ująć w prozie, której magnetyzm polega na niedookreśloności, braku pewności siebie i bezustannym krążeniu po orbicie luźnych skojarzeń. Takie tłumaczenie niczego nie tłumaczy wprost, za to dopiero zaczyna fascynować, pozwala zagłębić się w ignorowany wcześniej przekaz, ujrzeć go z zupełnie innej strony i narzucić na niego siatkę własnych obserwacji, niekoniecznie w dodatku wyrażanych w tym samym stylu. O poezji nie trzeba mówić po belfersku, nareszcie ktoś wyraża to głośno – i dobrze, że Iskry taki tomik wydały.
W „Inicjale z offu” pobrzmiewają też echa literackich parodii i testowania wytrzymałości języka. Odrobinę tylko mi szkoda, że autorka nie oderwała się zupełnie od prób bezpośredniego wyjaśniania, o co jej naprawdę chodzi – oraz od dążeń do przekładania wiersza na potoczny obrazek. Gdyby usunęła wszystkie filologiczne naleciałości, imitacje klasycznych interpretacji, gdyby wykreśliła – owszem, pełniące funkcję ironiczną, ale zbyt czytelne – podpowiedzi dotyczące samego procesu czytania wiersza, gdyby w pełni dała się ponieść literackiej fantazji przy odczytywaniu wierszy – byłaby jeszcze lepsza i właściwie w czytelniczym triumfie nie do pokonania.
Tylko czy czytelnicy byliby na to przygotowani?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz