Świat Książki, Warszawa 2012.
Cień traumy
Jeśli „Kwiaty na poddaszu” były tworzone na bazie psychologicznego thrillera i kryminału, o tyle kontynuacja tej powieści, „Płatki na wietrze”, to przede wszystkim mroczna obyczajówka z dwoma motywami wiodącymi. Po pierwsze – autorka w dalszym ciągu mocno eksponuje sferę seksu, także – związku kazirodczego. Po drugie katalizatorem fabuły staje się starannie pielęgnowana nienawiść córki do matki. O ile w pierwszym tomie Virginia C. Andrews zachowywała właściwe proporcje, o tyle teraz czasem gubi się w uzasadnianiu emocji. Do planu zimnej zemsty niespecjalnie pasują wplatane znienacka wyrazy nienawiści pod adresem zbrodniarki. Na granicy deklaracji i zachowań narratorki Cathy rodzą się sprzeczności.
W nabudowaniu odpowiedniej atmosfery przeszkadzają też przyspieszenia fabularne. Pierwszy tom obejmował trzyipółletni okres czasu – tu bohaterowie na początku pojawiają się w momencie ucieczki i przez chwilę trwają w odnalezionym cudem azylu. Potem akcja przyspiesza i gwałtownie hamuje jedynie w momentach przełomowych, jakby autorkę znudziło towarzyszenie postaciom na każdym kroku. Stąd też bierze się wiele uproszczeń – przynajmniej takie wrażenie sprawia narracja. Andrews obchodzi tylko seks i nienawiść – i kolejne punkty kulminacyjne historii konstruuje naprzemiennie wokół tych tematów. Bohaterka nie potrafi już żyć bez rozpamiętywania krzywd z przeszłości i chociaż jej egzystencja przebiega bardzo burzliwie, Cathy ani na chwilę nie pozwala odpocząć od koszmaru przeszłości. Gdzieś między wierszami przebłyskuje jej nadzieja na zwyczajne życie – lecz tę nadzieję bohaterka sama unicestwia raz po raz, decyzjami uzależnionymi od chęci przezwyciężenia traumy.
W „Kwiatach na poddaszu” język powieści był płynny i niemal nieprzystający do samych wydarzeń, ładny, a momentami – w dialogach – przesadnie literacki. Tutaj styl prowadzenia narracji nieco się zmienia. Nie ma w nim tego spokoju, który cechował „Kwiaty”, mniej też rzuca się w oczy nadmierna literackość – wszystko za sprawą jednokierunkowości wysiłków. Andrews za wszelką cenę próbuje wepchnąć Cathy do łóżka każdego napotkanego mężczyzny i nie stara się zbytnio ukrywać tej chęci. Tyle że abstrakcyjnie trudna przeszłość musi być jedynym wytłumaczeniem dla wszelkich dalekich od zwyczajności postaw i pomysłów. Tak samo wypadają w tomie przekleństwa pod adresem matki – z krzywdą nie poradziła sobie jedynie Cathy, ale ona narzuca ton całej relacji, przez co w książce zaczyna brakować równowagi. Nie zmieniła się natomiast gęstość tej narracji. Andrews pisze drugi tom w sposób, który nie rozczaruje wielbicieli pierwszej historii – zmienia się rytm dialogów, ale nie wewnętrzna budowa samych opisów. Tym autorka ponownie może sobie zjednać odbiorców.
Fabuła „Płatków na wietrze” wydaje się być pokaleczona jak życie samych bohaterów. Cathy stale podejmuje decyzje, które mają destrukcyjny wpływ na jej egzystencję, sama niszczy siebie, a przy okazji też otoczenie. Andrews sięgnęła po temat, który trudno uogólnić – i który praktycznie uniemożliwia utożsamianie się z postacią. Dlatego też cała narracja staje się obca i budzi czasami wątpliwości. W „Płatkach na wietrze” nie ma natomiast rozwiązań łatwych do przewidzenia, naturalnych czy prostych do zaakceptowania. Autorka buduje opowieść pełną kwestii trudnych, niemedialnych i bardzo mrocznych. Nawet dzisiaj ta historia wyróżnia się na rynku literackim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz