Iskry, Warszawa 2012.
Prywatnie o życiu zawodowym
Autobiograficzne notatki, wspomnienia i prywatne zapiski znanych ludzi zawsze są ciekawą lekturą. Raz – zdradzają kulisy powstawania dzieł, warsztat artystyczny czy zainteresowania autorów – wówczas lektura ma w sobie coś z podglądania, a jednocześnie z próby zaprzyjaźnienia się z twórcą. Dwa – istnieje w nich też ponadtekstowa a intrygująca warstwa ujawniająca się w stylu pisania. Wiele da się wyczytać w indywidualnych wynurzeniach, w samym języku prowadzenia opowieści i w narracyjnych wyborach. Wreszcie trzecim wabikiem dla czytelników będzie sama treść takich książek. To połączenie dobrze ilustruje tom zmarłego w 2008 roku Stanisława Różewicza „Było, minęło… w kuchni i na salonach X Muzy” wydany przez Iskry.
Te zapiski są przede wszystkim lekkie, niemal potocyzujące. Autor nie chce żmudnego analizowania kolejnych doświadczeń, woli utrzymywać się w konwencji plotki, pisać dla odbiorców, którzy świetnie zdają sobie sprawę, o kim i o czym mowa. Dzięki takiej postawie Stanisław Różewicz może odrzucić to, co w tradycyjnych autobiografiach i biografiach najbardziej nudzi. Wybiera felietonowy rytm, co sprawia, że przekona do siebie nie tylko znawców tematu. Tutaj wydarzenia rozgrywają się naprawdę szybko, przeplatane są anegdotami i dialogami. Nie ma tu czasu na sentymenty i na dłuższe przystanki przy konkretnych tematach, chociaż czasami chciałoby się zagłębić w jakiś motyw i poznać nieco obszerniejszą opinię twórcy. Ale Stanisław Różewicz mknie przez kolejne tematy, chętnie korzysta z niedopowiedzeń, żeby wzmocnić siłę emocjonalnego przekazu tam, gdzie jest to konieczne. Świadomie konstruuje tekst. Skupia się na portretach bliskich mu ludzi i współpracowników, lubuje się także w obrazkach i małych scenkach. Kompozycyjnie tę książkę tworzą kolejne hasła, zapamiętane i ważne dla autora wydarzenia.
Nawet w języku daje się tutaj wychwycić filmowy sposób patrzenia na świat. Stanisław Różewicz odziera relację ze wszystkich ozdobników, ale nie usuwa z niej emocjonalnego podejścia. Próbuje przekonać do siebie odbiorców faktami i czystymi relacjami, nie słowem – słowo działa tu jak oko kamery, to tylko przekaźnik tego, co najważniejsze w życiu. Z kolei dla reżysera film zalicza się do tych najistotniejszych kwestii. Ta książka jest zatem przepojona filmowymi obrazami, praktycznie nie ma od filmu odejścia, bo nawet gdy rzecz dotyczy spraw prywatnych, przedstawiana jest przez pryzmat nieistniejącego przecież, ale jednak – scenariusza. Wszystko to sprawia, że „Było, minęło” staje się tomem bardzo lekkim w odbiorze; odautorskim przypisem do twórczości Stanisława Różewicza – ale przypisem przeznaczonym dla wszystkich zainteresowanych. Nie ma tu lekturowych blokad, tak, że odbiorcy bez filmowej wiedzy i świadomości również zagłębić się mogą w zapiski, które naprawdę trudno byłoby zaklasyfikować jako autobiografię.
„Było, minęło” jest ilustrowane na dwa sposoby, po pierwsze – zdjęciami z planów i prywatnego archiwum autora. Po drugie – satyrycznymi rysunkami jego syna, Pawła. Można tu także wskazać trzeci zabieg „ilustracyjny” – to jest dyskretną obecność Tadeusza Różewicza (którego teksty pojawiają się pod koniec książki). To z pewnością ciekawostka, która funkcjonować będzie na marginesie filmoznawstwa, propozycja dla zainteresowanych felietonowymi portretami ludzi filmu. Nie będzie w niej wiele zwierzeń z życia prywatnego, za to zawodowe wynurzenia zostaną przefiltrowane przez bardzo subiektywne spojrzenie – w ten sposób brat Tadeusza Różewicza trafi do przekonania tym, którzy szukają informacji o zakulisowych wydarzeniach z procesu tworzenia obrazów filmowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz