Mimochodem, Lublin 2012.
Podróż po mieście
Sebastiana Bukaczewskiego czyta się nie dla fabuły i rozstrzygnięcia intrygi sugerowanej od początku. Nie czyta się go dla bohatera, studenta, który przemierza drogi komunikacją miejską – i mimo motywów mocno stereotypowych – daje się lubić. Nie czyta się go też dla zabaw w stylu poezji konkretnej i pomysłów jak u Topora – czasem naiwnych, a czasem trafnych. Książkę „Onde estas?” czyta się dla urokliwego klimatu, dla aury historii rozwijającej się w ślimaczym tempie – i atmosfery zagadki, która wcale nie musi zostać rozwiązana. Bukaczewski bawi się stylem, interesuje go snucie narracji dla samej przyjemności wsłuchiwania się w melodię tekstu.
Ten rytm wpasowuje się w oniryczny nastrój opowiadania. Bohater przemierza miasto i w miejskim labiryncie dostrzega całą serię dziwnych wydarzeń. Znajduje tajemnicze mapy i związki z Portugalią. Przy okazji nawiązuje czasem do zwyczajnego życia, przypomina o dziewczynie – i o zajęciach. Najbardziej jednak intryguje go pogoda – zjawiska atmosferyczne obok analizy dziwnych kursów autobusów i tramwajów zajmują większą część tego rozbudowanego opowiadania. Równie interesujące wydają się symboliczne a nietypowe tytuły rozdziałów – a może zwyczajne przerywniki, które mają odwracać uwagę od literackiej podróży bez celu.
Bukaczewski pisze po to, by upajać się rytmem fraz. Cieszy się słowami, potrafi w nieskończoność rozbudowywać zwykłe zjawiska. Proponuje niemal poetyckie ujęcie tematów, które do tej pory stanowiły raczej marginalny element historii. Skupia się na opisach będących ozdobnikami, rozdmuchuje to, co dałoby się streścić jednym słowem. Ale ponieważ Bukaczewski pisze z wyczuciem piękna, może bez trudu przekonać do siebie odbiorców. Tu liczy się właśnie to, co w zwykłym tomie rozrywkowym stanowiłoby przeszkodę i budziło niechęć: maksymalne spowolnienie toku opowieści. A jednak autor nie wystawia czytelników na ciężką próbę – stopniowo bowiem odsłania kolejne tropy z pogranicza jawy i snu i pozwala się napawać aurą wieloznaczności czy niewytłumaczalności. Daje szansę na powolne zanurzanie się w surrealistycznej tajemnicy – i na tym polega czar niewielkiego tomu „Onde estas?”. Ta historia nie mogłaby zaistnieć w mainstreamowej literaturze rozrywkowej – wybiera bowiem autor szept w miejsce krzyku i paplaniny, chociaż na pierwszym miejscu pozostaje w tomie magia słowa.
Materialność słów, które tę książkę tworzą, podbudowuje też Bukaczewski graficznymi zabawami. Czasem są to pomysły bardzo udane, gdy przez formę dodatkowo podkreśla się treść, a zarazem i nierzeczywistość fabułki. Bywa jednak i tak, że quasi-eksperymenty niepotrzebnie dubluj przesłanie lub są zbyt oczywiste, by zaskakiwać odbiorców. Inna rzecz, że nieprzyzwyczajonych do nurtu poezji konkretnej podobne zabiegi mogą tylko cieszyć.
„Onde estas?” to bardzo ciekawa miniatura, w której na pierwszy plan wysuwa się język z jego kreacyjnymi możliwościami – oraz niemal oniryczna aura, realna tylko w niespiesznej i podsycanej liryzmem prozie pozbawionej zobowiązań. Sebastian Bukaczewski udowadnia, jak wiele można uzyskać, odrzucając najpopularniejsze formy. Jednocześnie ceną za ten wybór okazuje się niszowość – „Onde estas?” nawet przy ogromnej reklamie nie mogłoby trafić do szerokiego grona odbiorców. Jeśli ktoś ma ochotę zagłębić się na moment w niezwykłym świecie, wolnym od codziennych trosk i pełnym sennej magii rządzącej miejską komunikacją – może do tej książki bez obaw zajrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz