czwartek, 25 października 2012

Laurel Corona: Córka markizy

WNK, Warszawa 2012.

Uczucia w oświeceniu

Laurel Corona potrafi przenosić odbiorców w czasie o całe wieki, a jednocześnie oswajać dawne czasy niespodziewanymi a przekonującymi wstawkami. I w „Córce markizy” wraca do tego, co u niej najlepsze, tworząc alternatywny życiorys bohaterki. Tłem wydarzeń czyni oświecenie – ale w wielu miejscach mocno je uwspółcześnia, czym automatycznie oddala stereotypy, a i zapewnia bardzo „ludzką” warstwę doświadczeń postaci. Sporo motywów bowiem rozgrywa się w sferze uczuciowej, uniwersalnej i ponadczasowej, niezależnej od konwenansów.

Gabrielle-Emilie le Tonnelier de Breteuil, markiza, zmarła wkrótce po urodzeniu dziecka. Choć to dziecko w rzeczywistości nie dożyło swoich drugich urodzin, w książce zyskuje życie – takie, jakiego według autorki chciałaby dla niego światła matka. W takiej wersji dziewczynka zazna dużo ciepła i miłości – choć nie będzie brakowało jej też problemów. Lili wychowuje się wraz z przyjaciółką Delphine pod okiem matki Delphine, Julie. Może tu rozwijać swoje pasje, a Julie nie pozwala na to, by dziewczynkom stała się jakakolwiek krzywda. Sama sceptycznie podchodzi do części zwyczajów i chociaż nie może otwarcie przeciwko nim protestować, uczy córki krytycyzmu i samodzielnego myślenia. Prowadzi salon, w którym Lili może podejmować dyskusję z największymi filozofami epoki. Taki mniej więcej jest punkt wyjścia dla opowieści, w której zamiłowanie do nauki splata się z pewnym zauroczeniem. Corona przekazuje swojej bohaterce całe ciepło i serdeczność, jakich pierwowzór dziewczyny nie miał szans otrzymać. Autorka powraca też do przeszłości, przybliża postać Emilie – w końcu dorosła Lili chciałaby lepiej poznać swoją rodzicielkę. Fragmenty życiorysu matki przerywają aktualną relację i są składnikami tajemnicy, którą Lili musi rozwikłać. To wszystko zapewni czytelnikom barwną i żywą lekturę z ogromną dawką silnych emocji.

Chociaż dla autorki liczą się przede wszystkim Lili i Emilie, bardzo ciekawa jest postać Julie. Jej obecność wprowadza do książki energię i element aktualności, mądrość i miłość. Laurel Corona zresztą nie zamierza tworzyć oświeceniowego zwierciadła, dość często, zwłaszcza na początku, wymykają się jej sformułowania, spostrzeżenia i reakcje właściwe bardziej dla dzisiejszych czasów. To jasny sygnał dla odbiorców: tu będzie się liczyć właśnie fabuła wolna od ograniczeń historyczno-obyczajowych. Nie ma skostniałych czy obojętnych dla czytelników partii, historia trzyma w napięciu do ostatnich stron, a Corona znów udowadnia, że dobrze czuje się w konwencji powieści historycznej.

Przerywnikiem w narracji, dla autorki sposobem na rozjaśnienie fabuły, a dla czytelników lekko zabawnym i filozoficznym dodatkowym wątkiem staje się dziełko Lili – krótkie opowiastki o Świergotce. Laurel Corona przywołuje je we fragmentach w tekście, a w całości na końcu książki. To udana imitacja oświeceniowej powiastki satyrycznej (chociaż przy lekturze ma się wrażenie, że i to udało się autorce uwspółcześnić – w dobrym pastiszu bez trudu da się odnaleźć celne skojarzenia i pytania).

Pełna jest „Córka markizy” postaci nietuzinkowych i pomysłowo skonstruowanych. Laurel Corona może tym samym udowodnić pisarski kunszt, a i wyobraźnię – a przy tym i wikłać bohaterów w relacje mało przewidywalne. To zaowocuje przyjemnością dla czytelników, a i tchnie ducha w czasy, które w najmniejszym stopniu nie kojarzą się z uczuciami. Corona przekonuje do swojego świata bez trudu, bo sama dobrze czuje się w wykreowanej rzeczywistości. Proponuje odbiorcom dawkę ładnej prozy: ucieszy nie tylko miłośników powieści historycznej. „Córka markizy” to kolejna udana publikacja tej autorki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz