Znak, Kraków 2012.
Odwlekanie przyjemności
Już wiadomo, że oboje pragną siebie, kochają się i chcą być razem – bo tę informację przyniósł bestsellerowy tom „Alibi na szczęście”. „Krok do szczęścia” jest zatem przedłużeniem przyjemnego oczekiwania: nie przewiduje odstępstw od upragnionego i baśniowego, idealistycznego finału, za to pozwala jeszcze przez pewien czas odwlekać to, co nieuchronne. Nie ma tu zaskoczeń co do postaw Hani-mimozy i wytrwałego w jej zdobywaniu Mikołaja, kreatywnością za to popisuje się Anna Ficner-Ogonowska w przedstawianiu Dominiki: ta drugoplanowa postać bardzo ubarwia fabułę.
Wszystko jest więc już znane z „Alibi” i „Krok do szczęścia” to przede wszystkim pozycja dla tych, którym mało było po pierwszej części romantycznych wrażeń. Na płaszczyźnie uczuciowej nic się nie zmienia, tyle że do traumy z przeszłości Hanki dochodzi kilka nowych wstrząsów – wszystko po to, by radość z nowego związku nie nastała zbyt szybko i nie zdążyła się znudzić. W „Kroku do szczęścia” pewne schematy zachowań zaczynają się powtarzać – byłaby to wada w lekturze, gdyby nie fakt, że po tę książkę sięga się właśnie dla takich opisów. Ficner-Ogonowska daje gwarancję, że wszystko się ułoży – bez względu na to, jakie przykrości pojawią się po drodze. Zapewnia ucieczkę od normalności, obecność arcycierpliwego księcia z bajki – ideału z marzeń wielu odbiorczyń. Może nawet ukryć w ten sposób fakt, że główna bohaterka jest istotą bez wyrazu, mdławą i zawsze wystraszoną, zbyt kruchą, by samodzielnie przetrwać. W końcu nie chce autorka opowieści naśladującej życie – zamierza za to owo życie udawać, w jego poprawionej i polepszonej wersji.
Żeby nie zamęczyć odbiorców szamotaniną zakochanych, sięga autorka głębiej, do relacji rodzinnych postaci. Wprowadza na scenę parę nowych osób, z pola widzenia usuwa za to niepotrzebne już sylwetki – żeby nadać rytm temu, co dzieje się między parą z „Alibi”. Tworzy powieść romansową, wyraźnie wychodzącą naprzeciw oczekiwaniom czytelniczek. TA książka ma bowiem pełnić funkcję ciepłego koca i kubka z herbatą, zapewnić psychiczne przytulenie i poczucie błogości, ma przynosić wytchnienie i odwracać uwagę od codziennych spraw, ma wreszcie pomóc wyartykułować marzenia wszystkim romantyczkom i idealistkom. Chociaż wiadomo, że taki świat, jaki proponuje Ficner-Ogonowska, nie istnieje, w tomie jest na wyciągnięcie ręki. Znalazłoby się tu wiele uproszczeń, które łatwo skrytykować i wyśmiać – ale takiej właśnie historii skrycie lub całkiem jawnie pragnie wiele odbiorczyń. To książka na wskroś kobieca.
Dwie sfery języka – drobiazgi w sumie – są tu według mnie całkiem zbędne. Nie mówię już o nieszczęsnych zdrobnieniach, które gdzieś czasem się przebijają, zapewne by sugerować ciepło i sympatię, zwłaszcza gdy na horyzoncie pojawią się dzieci. Ale Ficner-Ogonowska w warstwie językowej kusi się na eksperymenty nie do końca udane (mam świadomość, że dla właściwego targetu książki – idealne). Po pierwsze – ni z tego ni z owego Hanna zaczyna pisać wiersze (czyżby ciąg dalszy stereotypu polonistki? Koniec z językową pruderią, za to pojawiają się liryczne ciągoty…). Po drugie – jest tu Aldonka, która nie potrafi powiedzieć zdania bez rymu. To budzi podziw rozmówców, podziw jak najbardziej niezasłużony, bo rymy to w większości albo oklepane, albo częstochowskie, a taki przerost formy nad treścią uprzykrza lekturę. Rozumiem, że autorka chce jakoś indywidualizować postacie – jednak w tym wypadku wybrała nienajlepsze rozwiązanie. Części się spodoba, ale wiele osób będzie zgrzytać zębami. Warto też pamiętać, że został tu zachowany zwyczaj z pierwszej części – osobliwa gra zaimkami. Jeśli zatem nagle w obrębie akapitu a nawet zdania bez uprzedzenia zmieni się podmiot, trzeba tylko pamiętać, że z pewnością chodzi o Hankę albo o Mikołaja. I już uproszczenie nie będzie wprowadzać komunikacyjnego chaosu.
W konwencji czytadeł dla pań Anna Ficner-Ogonowska uplasuje się z „Krokiem do szczęścia” bardzo wysoko. Ta powieść ma dostarczać przyjemności – i to właśnie robi, jeśli sięga po nią ktoś, kto ma ochotę na miłość jak z bajki. Fabuła praktycznie nie ma tutaj znaczenia, bo wszystko rozgrywa się na planie emocji – i to emocji bardzo intensywnych. Autorka podsyca jeszcze wrażenia, posługując się pięknym językiem i zabiegiem odsuwania w czasie ostatecznego spełnienia. Daje czytelniczkom powieść, jaką sama chciałaby przeczytać i to sprawia, że zyska sobie ich uznanie. Książka jest na tyle atrakcyjna, by zastąpić seriale obyczajowe – i przypadnie do gustu odbiorczyniom w każdym wieku – jeśli tylko te odbiorczynie będą zainteresowane sercowymi perypetiami postaci.
Do tej sfery języka dodałabym jeszcze smsy wysyłane przez zakochanych, może trochę zbędne, ale autorka w jakiś sposób musiała podkreślić, że jest miłosno i słodko.
OdpowiedzUsuń