WNK, Warszawa 2012.
Wśród smoków
Trochę w stylu „zabili go i uciekł” rozwija się fabuła drugiej części „Dziewiątego Maga” – ale jeśli raz zagrożone zostało życie bohaterki (lub jej najbliższych), to nie ma już innej szansy na budowanie napięcia, żadne tarapaty nie dorównają siłą wyrazu bliskości śmierci. Ten trop Alice Rosalie Reystone podjąć musi – ale też trzeba jej przyznać, że mimo płynących z niego komplikacji, radzi sobie z fabułą całkiem nieźle. Przede wszystkim odrzuca klasyczne (i częste w dzisiejszej fantastyce pop) schematy konstruowania historii. Cała powieść okazuje się być zagęszczona, bohaterowie nie dążą do jednego celu, lecz po wypełnieniu określonego zadania natychmiast wpadają w wir następnych wydarzeń. Dzięki temu trudno wymyślić, w jakim kierunki potoczy się akcja i co stanie się z postaciami – ale też ów rytm przynosi konieczność żonglowania zagrożeniami, co na dłuższą metę może przestać na czytelników działać.
W drugiej części „Dziewiątego Maga” Reystone ośmiela się na znacznie więcej eksperymentów z magią i groźnymi walkami. W pewnej chwili okazuje się nawet, że stworzyła najprawdopodobniej niezniszczalną superbohaterkę – jedyne wahania, jakie pojawiają się u Ariel, to te natury osobistej i uczuciowej. Nie istnieją natomiast problemy związane z ograniczeniami ciała. Tu jakby odwoływała się Reystone do gier, w których nigdy nie traci się „żyć” ani zasobów energii – w akcji widać dokładnie, dlaczego tego typu ograniczenia, choć zwykle przerywają najlepszą zabawę, są potrzebne. Ale też Alice Rosalie Reystone tą odwagą w kreowaniu kolejnych scen może sobie zjednać czytelników zmęczonych „nastoletnimi” lekturami fantasy.
O ile sama magia została tu sprowadzona do ekstremalnych możliwości, o tyle w sferze emocji autorka tworzy dość ciekawe portrety osobowościowe. Rozwija wątek uczucia między Ariel i Marcusem w sposób daleki od stereotypów literackich, a jednocześnie sama czerpie przyjemność z odwlekania w czasie tego, co nieuchronne. Bawi się bohaterami, a przy tym stawia ich przed sytuacjami, na które nie byłoby miejsca po baśniowym zakończeniu. Pozwala im doświadczać mnóstwa skrajnych czasem uczuć – w tej huśtawce nastrojów znajdzie się miejsce na wszystko. Za to znowu trudno jest uwierzyć w kreację córki Ariel – do tej pory było to dziecko, o którym wygodnie zapomnieć. Kiedy tu się pojawi, najpierw zbyt szybko dorośnie, a potem – znów przedwcześnie – spróbuje wkupić się w łaski czytających. Jak na kogoś, kto przez kilkaset stron nigdzie nie istniał, to dużo.
Reystone w „Zdradzie” wybiera skupienie na fabule. Rezygnuje z malowniczego języka, który często jest wyznacznikiem fantastycznego świata. Bardzo zżywa się z Ariel – i pozwala jej na kolokwialne spostrzeżenia. Mało tego: od czasu do czasu w książce występują nawet przebłyski humoru – to właśnie przejście do kolokwialnego języka i pozorów zwyczajnego, swobodnego istnienia w alternatywnym świecie otworzyło przed autorką szansę na śmiech. Nie będzie go dużo, bo też i pełna nieprzewidywalnych zwrotów akcji fabuła nieco żart blokuje, ale Reystone przypomina, że jej bohaterowie nie zawsze muszą zachowywać śmiertelną powagę.
Ze względu na szybkie tempo, wartką akcję, język i kreacje bohaterów ta książka – podobnie jak i pierwsza część – wciąga. Nie trzeba być miłośnikiem fantasy, by odnaleźć się w przedziwnej krainie pełnej baśniowych istot i całkiem ludzkich uczuć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz