piątek, 19 października 2012

Maureen Lee: Nic nie trwa wiecznie

Świat Książki, Warszawa 2012.

Scenariusze

Maureen Lee zdobędzie książką „Nic nie trwa wiecznie” sporo czytelniczek – wykorzystuje bowiem stały schemat kojących obyczajówek. W jednym domu – oazie spokoju – gromadzi kilka kobit, które chciałyby schronić się przed złym światem. Jest tu Diana, która poczuła się odepchnięta od braci za sprawą knowań sprytnej przyszłej szwagierki, jest Vanessa, którą przed ołtarzem porzucił narzeczony (i która teraz zmaga się nie tylko ze wstydem, ale i z nadwagą), jest Rachel, piętnastolatka z malutką córką, jest wreszcie Brodie, właścicielka domu, która ucieka od kochającego i kochanego męża, bo ten nie przejmuje się dorosłą córką-narkomanką. Te cztery kobiety potrzebują ciszy i schronienia – ale z czasem okazuje się także, że potrzebują i siebie nawzajem. Maureen Lee nie łamie im charakterów, za to niespodziewanie splata losy, powoli otwierając bohaterki z powrotem na świat i piękno życia. Chociaż happy end wcale nie będzie oczywisty.

Autorka konstruuje tę historię w oparciu o znaną konstrukcję – buduje cztery niezależne historie (wzbogacane jeszcze o drobne wątki z życia innych ludzi), a potem stara się je przemieszać, sprawiając, by jedne charaktery uzupełniały drugie. Od czasu do czasu zakłóca harmonię w nowym azylu postaci – lecz robi to tylko po to, by kobiety mogły docenić codzienne szczęście. Ponieważ funkcjonowanie czterech równoległych historii wystarczająco komplikuje powieść, Maureen Lee nie może sobie już pozwolić na dalsze eksperymenty: stąd próby tworzenia pomostu między gatunkami czy zbyt radykalne zmiany wydają się przesadnie upraszczane. Także kierunek toczenia się losów kobiet wytyczony jest przez baśniowe szczęście: autorka, stawiając na drodze bohaterek jedną przeszkodę, całkowicie eliminuje inne, by nic nie zakłócało odbioru. To daje momentami trochę zbyt papierowy świat, ale ostatecznie to przecież prawo obyczajówek o funkcji pocieszeniowej.

W polskiej literaturze rozrywkowej tego typu dominują zwykle motywy z przenoszeniem się do dziedziczonego domu i zakładaniem w nim pensjonatu. Powieść Lee niewiele się od takich historii różni – autorka także czerpie energię z prostych przyjemności i ratowania postaci przed problemami – tyle tylko, że egzystencja właścicielki domu to jeden – ale nie wiodący – motyw całej książki. To wystarczająco dużo, by nie czuć znużenia bezlitosną scenariuszową rutyną – jednak tak, gdzie Lee odchodzi od sprawdzonych torów, zdarza się, że popełnia błędy – zwykle polegające na uproszczeniach.

Zwyczajna (to jest oparta na powtarzalnym scenariuszu) historia opisana jest zwyczajnym językiem, chociaż parę razy tłumaczka zaburza rytm lektury – zwykle ma to związek z niewłaściwym, niezgodnym z naturalnym szykiem, umiejscowieniem zaimka „się” w zdaniu: to nadaje relacji wrażenia potoczności, lecz nie potoczności pożądanej w literaturze. Bywa też, że pojawiają się zadry w wypowiedziach – niby drobiazg (i niezbyt częsty), ale potrafi zirytować. W przyjemnym czytadle – a takim jest „Nic nie trwa wiecznie” – nic nie powinno odwracać uwagi od emocjonalnej fabuły.

2 komentarze:

  1. Czyli jednak tylko czytelniczek, męska część książkopożeraczy nie ma czego w niej szukać? :) Przyznam, że coś mnie korci, by ją przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. męska część może być zawiedziona schematami ;). Ale - wiadomo, są wyjątki ;)

    OdpowiedzUsuń