Prószyński i S-ka, Warszawa 2012.
Charakter i magia
Powieści obyczajowe często w warstwie fabularnej powiązane są dyskretnie z wątkami baśniowymi lub marzeniami – tyle że ich autorki (bo w budowaniu literackich idylli przodują obecnie na rodzimym rynku wydawniczym panie) udają, że jest inaczej, że czerpią wyłącznie z realizmu i prawdopodobnych doświadczeń. Tymczasem Marta Stefaniak rzuca im wyzwanie – swoimi „Czarami w małym miasteczku” udowadnia, że można odkryć karty i zabawić się motywami charakterystycznymi dla bajek otwarcie, a radość czytania wcale się przez to nie zmniejszy.
Jedna z gałęzi współczesnych obyczajówek zezwala na włączanie do akcji pozornie realistycznych historii kobiet o niezwykłych umiejętnościach. Pewien trend w literaturze rozrywkowej ożywia zielarki i „czarownice”, choć przeważnie umieszcza je wśród przodkiń dzisiejszych bohaterek. Odrobina magii pozwala na wprowadzanie aury niezwykłości i cieszy czytelniczki, bo stanowi faktyczną odskocznię od codziennych trosk i zmartwień. Tymczasem Marta Stefaniak nie kryguje się i nie zasłania wierzącą w zabobony przeszłością. Czarownicę – miłą i spokojną starszą panią – wprowadza do małego miasteczka i pozwala jej działać.
A w miasteczku jest sporo zła, skrywanego pod fasadą normalności. Ot – zwykła zmęczona urzędniczka musi utrzymywać męża i dorosłych synów, sklepowa cierpi przez męża pijaka, rodzice w swoją wojnę wciągają dzieci, samotna lekarka musi znosić obłudę znajomych. Są i obrazki bardziej stereotypowe: burmistrz rezygnuje z dawnych ideałów i daje się wciągnąć w nieczyste gierki tych, którzy pomogli mu dojść do władzy, a ksiądz katecheta chce wykorzystać seksualnie jedną ze swoich uczennic. Starsza pani widzi to wszystko, wyciąga wnioski i zaczyna działać w sposób, który czytelniczkom przywiedzie na myśl literaturę czwartą. Tyle że na obecności jednej czarownicy w miasteczku się nie kończy.
Marta Stefaniak rzuca wyzwanie autorkom, które pilnują realizmu w najdrobniejszych detalach. Może sobie na to pozwolić bez straty dla powieści z prostej przyczyny: okazuje się wybitną obserwatorką i rejestratorką życia codziennego. Książka jest zlepkiem wątków, kolejne rozdziały (w kolejnych częściach) pozwalają dokładniej poznać egzystencję wybranego mieszkańca lub też wybranej rodziny z miasteczka. I są to obrazy plastyczne, wiarygodne i szczere, przesycone realizmem, jednym słowem – do bólu prawdziwe. Po takim przygotowaniu gruntu autorka może już wprowadzić postać rodem z innego świata, dobrą wróżkę, która wcale nie musi mieć racjonalnych recept, by zaradzić złu w miasteczku – bo dysponuje całym arsenałem magicznych eliksirów.
Zderzają się zatem w fabule dwa podejścia: niemal publicystycznym notatkom, nieco stereotypowym, ale przez voyeurystyczny charakter ciekawym towarzyszy sfera magii rodem z bajek. Co dziwne, nie ma w tym zestawieniu zgrzytu na granicach światów, a Stefaniak wcale nie dąży do wypreparowania z całości sielanki. Owszem, ułatwia sobie konstruowanie akcji, dzięki odwołaniom do magicznych mocy – ale nie niszczy tym wymowy książki. W dalszym ciągu „Czary w małym miasteczku” funkcjonować mogą jako celne obserwacje i warte uwagi przemyślenia na temat ludzkich charakterów. Marta Stefaniak sprawdza, co by było gdyby – nie proponuje zatem czytelniczkom prostego operowania znanymi już motywami, ale zadaje niełatwe pytania na temat niszczenia sobie i innym życia. Tak trudny temat w baśniowej otoczce zyskuje lekkość niezbędną w powieściach rozrywkowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz