Mentalność ludzi
Komunistyczna Rosja? Tęskne romanse i postacie jakby żywcem przeniesione ze stereotypów, narysowane grubą kreską, lecz nie przerysowane. Scenki w klimacie niby to rosyjskie i lekko archaiczne, ale niepokojąco aktualne i przenoszone na charaktery ludzkie ponad granicami. Zamiast obrazków rodzajowych wiwisekcja i głośne mówienie o tym, co kultura, uprzejmość i konwenanse nakazują głęboko ukrywać. Niebezpieczne szalenie. Komiczne bez wątpienia. Tyle że śmiech w końcu zaowocuje niepokojem: bo może tak naprawdę nic się nie zmieniło w mentalności ludzi? Po dobrej rozrywce nadejdzie refleksja. Jednak niewiele zmieni, bo Zoszczenko w mistrzowski sposób uchwycił skrywane bolączki zwykłych ludzi, wtrącił ich w role, które bezlitośnie odkrywają cały fałsz i uniemożliwił zrehabilitowanie się w oczach innych postaciom będącym naprawdę ofiarami własnych uprzedzeń.
Teatr Rozrywki Trójkąt mocno zaryzykował, biorąc na warsztat tekst tworzony jako satyra społeczna z pierwszej połowy XX wieku: to gatunek dość efemeryczny, jednak nie przeszkodziło to autorom przedstawienia. Konsekwentnie też pozostawili całą „rosyjskość” spektaklu, koloryt lokalny, który odrobinę łagodzi gorycz końcowych wniosków. Ostateczne potwierdzenie czasu i miejsca niosą rzewne romanse, wykonywane naprawdę imponująco przez męską część zespołu (szkoda, że mimo wszystko autorzy przedstawienia nie pokusili się o polskie literackie przekłady, efekt mógłby być jeszcze lepszy, zwłaszcza że w tym akurat gatunku nie tylko o popisy wokalne chodzi, ale i o same historie). Warto wspomnieć i o kostiumach, nie pozostawiających wątpliwości w kwestii klimatu spektaklu. Rosyjskość nie daje o sobie zapomnieć, wdziera się do kolejnych scenek i nadaje im rytm, a jednak, może paradoksalnie, uwypukla przez to ponadczasowy i ponadregionalny charakter opowieści.
Opowieści złożonej z sekwencji scenek dwojakiego rodzaju. Albo naturalne postacie w naturalnym dla siebie otoczeniu wykonują naturalne dla kontekstu czynności aż do momentu, w którym tamy pękają i na światło dzienne wydostają się największe ludzkie bolączki i skrywane wcześniej krzywdy, albo postacie wtrącone w obce sobie środowisko próbują przetrwać, odgrywając niewygodne dla siebie role w karykaturalny sposób. Dzięki temu realizm i szczerość przekazu może się mieszać z groteską i wyzwalać komizm. Kiedy pojawiają się tu anegdoty zapośredniczone, wprowadzane są jako szkatułkowe mikroscenki, by nie zatracić dynamiki spektaklu (chociaż scenę z dziedzicem i telefonem można by bez szkody dla całości wyrzucić). Rytm zapewniają też różnorodne obszary działań postaci: raz to przedział pociągu, raz poczekalnia u lekarza, dom, restauracja czy teatr, a nawet gmach urzędu: za każdym razem sceneria (w wersji Teatru Rozrywki Trójkąt ascetyczna, na szczęście twórcy nie zdecydowali się na przeładowanie przestrzeni) to tylko pretekst do pokazywania ludzkich charakterów. Najbardziej wdzięczne jednak okazują się obrazki absurdalne: hydraulik w teatrze, sfrustrowany oświetleniowiec w roli tenora, awans na alfonsa czy licytujący się pacjenci: tu aktorzy Teatru Rozrywki Trójkąt mogą rozwinąć skrzydła, a do tego dostarczyć publiczności sporo dobrej zabawy.
W „Scenkach z Zoszczenki” królują silne emocje. Czasem ekstremalnie silne, zdarzyło mi się kilka razy zastanowić, czy obejdzie się bez ofiar, czy wytrzymają elementy scenografii. Gwałtownie wyrażane uczucia pasują do kreowanych z rozmachem postaci, ale prawdziwą satysfakcję daje ciągłe śledzenie drugiego planu. Aktorzy, którzy akurat nie skupiają na sobie uwagi widzów, ani na moment nie wypadają ze swoich ról, więcej: bawią się w minietiudki, odgrywane bez słów, za to z ogromną siłą wyrazu. Trwająca nieustannie wojna na spojrzenia i drobne gesty jest dla odbiorców nagrodą za spostrzegawczość, a i sposobem na budowanie prawdziwości historii.
Aktorzy dają z siebie wszystko. Beata Beling czasami aż przesadza w emocjach swoich bohaterek (chociaż genialna jest jako kurtyzana), Sławomir Krzywiźniak bezkonkurencyjny staje się jako wiecznie poszkodowany nie tylko w kontaktach z kobietami. Ludwik Schiller pozostaje w cieniu dopóki pierwszy raz nie zaśpiewa, a Wojciech Czarnota znajduje dla siebie miejsce jako bezczelny kelner. Ale najlepszy jest Artur Beling, który może w mgnieniu oka zmienić się z inteligenta w parkowego bandytę, jego metamorfozy szkicowane są subtelnie, lecz zawsze trafnie. Postacie Zoszczenki nie nadają się do lubienia, mimo to aktorzy Teatru Rozrywki Trójkąt nadają im ludzkie rysy i przekuwają z niebezpiecznie szczerego zwierciadła w nieszkodliwe i zabawne w gruncie rzeczy indywidua. Postacie oswaja też ich język, od zwyczajnego i aktualnego po bardzo wyszukany, przesadzony i celowo sztuczny (jak u pacjenta, który „przyszedł po hipnozy sugestię, aby palić poniechał”). Pojawia się komizm fraz, dowcip zawarty w samych sformułowaniach, a i podsycający żart w charakterach. Aktorzy ładnie wykorzystują komizm powtórzeń i eksponują puenty: z racji mocnego dowcipu sytuacyjnego nie mogą sobie pozwolić na subtelności, te nie zostałyby dostrzeżone w dynamicznym spektaklu.
Łagodne przejścia powiązane łańcuchem tematycznym zapewniają spójność tej historii i sprawiają, że przedstawienie nie jawi się tylko jako zlepek „scenek”, ale składa się w kompletną opowieść. Teatr Rozrywki Trójkąt postawił na historię z definicji trudną, ale ubrał ją w lekką formę, ciekawie zrealizowaną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz