WNK, Warszawa 2012.
Wbrew schematom?
Ktoś to w końcu musiał zrobić, bo stereotyp stawał się coraz bardziej wyraźny, a i coraz mniej twórczy jednocześnie. Katarzyna Zyskowska-Ignaciak postawiła na odwrócenie poczytnego schematu i delikatnie zakpiła sobie z modnych czytadeł dla pań. Równocześnie nie odcięła się od ich źródeł, tworząc „Ucieczkę znad rozlewiska” – powieść optymistyczną i obyczajową o układaniu sobie życia przez trzydziestoletnią bohaterkę. Kierunek obrała ten sam co autorki bestsellerowych historii, tyle że zwrot przeciwny. No i pozwoliła bohaterce na snucie marzeń, które popularne były przed epoką masowych literackich ucieczek na wieś.
Jednak pomysł z odwróceniem typowego scenariusza to nie wszystko. Franka widowiskowo ucieka sprzed ołtarza, a że dosyć ma egzystencji w małym miasteczku, w którym wszyscy się znają, wyjeżdża do Warszawy, bo chce wreszcie poczuć się anonimowo. Znajduje pracę, o jakiej nawet nie śniła – więc historia Kopciuszka trafia na właściwe tory. Franka może spróbować spełnić swoje marzenia – po raz pierwszy wyzwoliła się spod władzy rodziców i babci i zaczyna sama o sobie decydować. A dobry los, stały element fabuł dla pań, nie pozwoli, by stała się jej krzywda. Zmiana miejsca zamieszkania pociąga za sobą także inne zmiany – między innymi w sprawach sercowych. Tymczasem w tle rozgrywających się wydarzeń życie układa sobie na nowo starsza siostra Frani.
Aluzje do konkretnych tytułów są w tomie bardzo czytelne, chociaż autorka nie prowadzi otwartej wojny z modnymi pisarkami. Na mocną ironię pozwala sobie jedynie w kilku słowach wstępu, dalej, choć jej bohaterka nie podziela marzeń o spokojnej egzystencji w pensjonacie na końcu świata, nieco łagodzi tę postawę: najprawdopodobniej po to, by nie zrazić do siebie odbiorczyń – bądź co bądź kieruje swoją książkę także do wiernych czytelniczek Kalicińskiej i szeregu jej naśladowczyń. Nie o miejsce i zajęcie przecież tak naprawdę chodzi, a o uporządkowanie własnego świata i znalezienie szczęścia – to element spajający „Ucieczkę” i tomy, którym jest przeciwstawiana. Tyle że Zyskowska-Ignaciak decyduje się na dość odważne pomysły, które brawurowa ucieczka w ostatniej chwili dopiero rozpoczyna i sugeruje. Punktem docelowym staje się ten sam wewnętrzny spokój, który inne bohaterki znajdują w swoich samotniach.
Jest „Ucieczka znad rozlewiska” także podskórnym pytaniem o to, czy da się żyć cudzymi pragnieniami. Dla Franki różni ludzie, najczęściej w dobrej wierze, wyznaczają rozmaite scenariusze. Kobieta dobrze wie, czego się od niej oczekuje i jaką drogę powinna obrać, by dopasować się do wyobrażeń innych o szczęśliwym i spełnionym życiu. Zdobywa się jednak na refleksję, której wielu jej literackim koleżankom brakuje – i ma siłę, żeby zawalczyć o swoje. Oczywiście autorka stosuje tu sporo uproszczeń i fabularnych skrótów, czas ma na powieść, nie serial obyczajowy, ale już doświadczenia Franki powinny dać nieco do myślenia czytelniczkom. Nie każdemu odpowiada to, co akurat wpisuje się w realne lub wykreowane oczekiwania tłumów. Franka nie porzuca postawy indywidualistki i dopiero wtedy, gdy jej egzystencja zaczyna się robić burzliwa, odzyskuje wewnętrzny spokój, który potem znajduje odbicie w dość prostej, ale i przekonującej narracji.
Zyskowska-Ignaciak musi zachować ostrożność przy obalaniu mitów o udanym życiu w małej społeczności: jeszcze odbiorczynie nie zmęczyły się do końca takimi fabułami. Ale ponieważ dostarcza im w zamian całkiem interesującą (a co najważniejsze – silnie naszpikowaną emocjami) historię, może sobie pozwolić na drobny żart.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz