Grzeszny żywot świętego Franciszka
tekst z gazety festiwalowej Chorzowskiego Teatru Ogrodowego „Sztajgerowy Cajtung”
Włączenie kogoś do panteonu świętych automatycznie staje się tożsame z wymazaniem jego drobnych (i cięższych) grzeszków ze świadomości społecznej. O świętych najbezpieczniej mówić na klęczkach, z kolei hagiograficzne wywody nie sprzyjają żartowi czy zabawie. Tymczasem rezygnacja z patetycznego tonu tymczasem wcale nie musi wiązać się z postawą obrazoburczą czy urażaniem uczuć religijnych. Powrotne uczłowieczenie świętego służyć może przekazaniu pełnej emocji historii, tym głębszej, że z uwagi na bliskość celów i pomysłów łatwo przyswajanej przez odbiorców. Dzięki tekstowi Dario Fo Franciszek z Asyżu, kojarzony przecież z pobłażliwością, dobrocią i anielską wręcz cierpliwością, jawi się jako niepokorny hulaka, dziwak, ale dziwak całkiem sympatyczny. W żarliwości swojej niby to przesadza, jednak za sprawą oryginalnych pomysłów na głoszenie Słowa Bożego (i konfliktów z konserwatywnymi hierarchami Kościoła) zjednuje sobie innych.
Tekstowy pomysł gwarantował połowę sukcesu. Drugą połowę twórcy spektaklu, to jest reżyser (Piotr Bikont) i aktorzy (Joanna Fidler i Paweł Pabisiak) wypracowali sami. Aktorzy lawirują pomiędzy relacjonowaniem faktów z życia przyszłego świętego, a odgrywaniem drobnych humorystycznych scenek. Środkiem wyrazu okazuje się w sztuce sprowadzona do karykatury dosłowność. Nadrzędna narracja teoretycznie powinna wybijać widzów z poczucia prawdziwości opowieści. W praktyce pozwala na swobodne operowanie czasem, dokonywanie niemal powieściowych skrótów i przyspieszeń. To zresztą spektakl o wysokim stopniu umowności, na pół opowiadany, na pół odgrywany. Opowiadany na prawach anegdoty, odgrywany z przesadą komiczną. Aktorzy przedstawiają burzliwe życie Franciszka, a w ferworze komentowania wcielają się w postacie z omawianych zajść. Płynne przejścia łagodzone są jeszcze przez naprawdę wciągającą fabułę, parodię i pastisz.
Franciszek znany i nieznany pojawia się w kolejnych scenkach Fidler i Pabisiaka. Stereotypowe sytuacje przefiltrowane zostały przez elementy humoru: pierwsza rozmowa z wilkiem na przykład zamienia się za sprawą ciekawskich widzów-kibiców w potyczkę na ringu. Niestereotypowe wstawki całkowicie odsuwają skojarzenia ze sferą sakralną. Franciszek z Asyżu chce krzewić wiarę niecodziennymi sposobami: jego opowieść o cudzie w Kanie Galilejskiej to one man show, aktorski popis Pabisiaka, popis, w którym każda postać zyskuje rys indywidualności. Całość ma budzić śmiech i rzeczywiście kolejne sekwencje są nie tylko dobrze puentowane, ale zawierają też wiele smaczków z różnych płaszczyzn komizmu. Tu pojawia się też wytłumaczenie obrazoburczości adaptacji tekstu: w końcu uosabianie Chrystusa jako przemawiającego z krzyża na kościelnym malowidle czy jako młodzieńca lekko podchmielonego to dowcip udany, choć mocno ryzykowny. Zresztą i samo przedstawienie przyszłego świętego jako dobrodusznego wariata (a papieża i jego świty jako grupy roztrzęsionych starców) może komuś wydać się przesadzone. Bikont zaryzykował i obronił się przez szczerość intencji świętego i włączenie do głębokiej warstwy ważnych przesłań.
Sporo tu gagów towarzyszących inteligentnemu humorowi. Żarty kryją się między innymi w przerysowaniu gestów (cudowne [sic!] sugestywne imitowanie tłumu zrozpaczonych Włochów), a i w mowie ciała. Franciszek dyndający na linie czy wchodzący po schodach na wieżę, wilk, biesiadnicy – wszyscy pojawiają się przed oczami widzów, z rozmachem odgrywani na przemian przez Fidler i Pabisiaka i do tej konwencji publiczność szybko się przyzwyczaja. Osobnym punktem okazują się muzyczne wstawki: bojowe przyśpiewki to motyw ludyczny, piosenka francuska mieści się w konwencji parodii. resztą o tej warstwie spektaklu można by pisać długo: bijące dzwony, spadanie ze schodów czy beat na imprezie (aktualność wdzierająca się do przeszłości) długo rozbrzmiewają w uszach i świadomości publiki. Co ciekawe, teksty przyśpiewek wybijają z rytmu spektaklu, nie pasują do wizji świętego, ani do konwencji, co nie zmienia faktu, że można się przy nich ubawić.
Kreowanie postaci opiera się na parodii, jeden Franciszek wydaje się być naturalny w swojej gorliwości i energii. Na subtelności nie ma tu miejsca. Aktorzy nie stosują uproszczeń, swoich bohaterów pokazują od razu w krzywym zwierciadle, lecz z całym bogactwem ich charakterów. Miesza się w tych parodiach religia, kultura, obserwacje obyczajowe i… sztuka masowa (genialna przeróbka Piety, Jezus z głosem zblazowanego macho). To możliwe również dzięki stałemu uświadamianiu odbiorcom umowności teatralnej: skoro narrator raz jest opowiadaczem, raz bohaterem, raz obserwatorem, a jedna postać w różnych momentach odgrywana jest przez różnych aktorów, przesada w kreowaniu staje się jak najbardziej uzasadniona.
Trochę może uwierać kontrast w sile głosu aktorów. Szkoda, że Joanna Fidler nie potrafi na scenie „czytelnie” krzyknąć, w paru miejscach tego zabrakło. Ale Stowarzyszenie Teatralne Badów zaproponowało spektakl, który warto zobaczyć: z pomysłem, nastawieniem na ciekawe rozwiązania aktorskie, z ascetyczną i dobrze rozegraną przestrzenią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz