Świat Książki, Warszawa 2012.
Podróż do horyzontu
Przez dość długi czas Małgorzata Dzieduszycka-Ziemilska pisze zgodnie z konwencjami dzisiejszej literatury podróżniczej, realizuje po prostu konkretny i przewidywalny schemat, tyle tylko, że zamiast porywać się na modną ostatnio podróż dookoła świata, wybiera się „jedynie” do Mongolii. Z tej podróży narodziła się książka „Wszyscy jesteśmy nomadami”, wyraźna próba szukania wypadkowej między obserwacjami i własnymi doświadczeniami. Dla autorki przez długi czas ważne jest miejsce, do którego trafiła – dopiero potem przypomina sobie o tym, że i sam fakt przebywania w Mongolii zasługuje na uwagę – i nieśmiało ten temat zaczyna się przebijać przez relację.
Na początku Małgorzata Dzieduszycka-Ziemilska sprawia wrażenie mocno zdystansowanej. Właściwie nie wiadomo, dlaczego wybrała akurat Mongolię. Przedstawia ekipę, z którą będzie pracować, ale o sobie jakby celowo zapomina, chowa się za innymi ludźmi, by zza ich pleców przemknąć do lokalnych atrakcji i oddać się niemal przewodnikowym tłumaczeniom – bezpiecznym, bo nie osobistym. Autorka jak tylko może, unika prywaty, nie szuka kontaktu z czytelnikami, pisze, jakby nie wyobrażała sobie tego, kto po książkę sięgnie. Zarzuca odbiorców wiadomościami na temat kultury i zwyczajów miejscowej ludności, omawia miejsca warte zobaczenia – w dodatku stara się to robić jak najbardziej obiektywnie. Nie ma w tym próby podzielenia się własną radością, zachwytem czy entuzjazmem, wszystko zostaje wyśrodkowane (i uśrednione), ale naprawdę nie wiadomo, dlaczego. Jeśli dodać do tego fakt, że Mongolia w przeciętnym czytelniku nie budzi silnych emocji, przyjemnych skojarzeń, nie mówiąc już o pragnieniu natychmiastowego zwiedzania – pytanie o pobyt tam autorki pozostaje otwarte.
Zasłanianie się informacjami to cecha dla Dzieduszyckiej-Ziemilskiej charakterystyczna – ucieszy to zapewne globtroterów, którzy szukają porad, co warto zobaczyć. To taki beletryzowany przewodnik, podręczny zbiór wiadomości, pozwalający wyrobić sobie opinię na temat ewentualnej zmiany celu podróży. Zwykłym odbiorcom pozostaje niewiele: zaledwie szczątki prywatnego życia, zapis drobnych niesnasek i międzyludzkich relacji. Z czasem te proporcje nieco się wyrównują i autorka wpuszcza jednak czytelników na chwilę do swojego życia w Mongolii. Zwłaszcza kiedy zasmakuje w codziennych obserwacjach, zaczyna się rozkręcać. Taka postawa jest również lekko wymuszana przez temat książki – skoro Dzieduszycka-Ziemilska zatrzymuje się w jednym miejscu, może sobie pozwolić na spowolnienie narracji, spokojne kontemplowanie otoczenia i przedstawianie po kawałku tego, co w Mongolii warto zobaczyć. Z pewnością autorka nie jest rejestratorką przygodnych i efemerycznych wrażeń ani kolekcjonerką anegdot, ma swój pomysł na przedstawienie Mongolii, więc konsekwentnie przybliża ją czytelnikom – wybiera dokładność, a nie zabieganie i poszukiwanie rozrywek.
Książka jest oczywiście pełna zdjęć, którymi autorka dopowiada własną relację. Kolorowe i duże fotografie raz po raz przecinają tekst, chociaż czasem czegoś im brakuje (na przykład przy stopach posągu Buddy – punktu odniesienia). Niektóre zdjęcia – udanie uchwycone chwile – nie potrzebują tłumaczenia, inne wzbogacane są o całe informacyjne notki. Pejzaże, portrety i szczegóły w odwiedzanych wnętrzach interesują autorkę najbardziej i można je z przyjemnością oglądać, to nie puste zapychacze stron, a rzeczywiście udane prace. Sporo wiadomości dostarczy ta książka, a przy tym jest głębsza niż standardowe i „przebojowe” relacje z podróży, w których Mongolia to tylko jeden z przystanków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz