WNK, Warszawa 2012.
Ania z PRL-u
Jedną z pierwszych scen „Zielonego jabłuszka” przekonała mnie Izabela Sowa do swojej powieści – i chociaż komizmu w tym stężeniu nie udało jej się już potem powtórzyć, historia mimo wszystko poprawiała nastrój do samego końca. Gdzieś tam może zbyt zawierzyła autorka obiegowym dowcipom, na których nie ma sensu budować dialogu (a i sama Ania Kropelka nie wzięła się przecież z wyobraźni), ale da się to łatwo wybaczyć – za udany i nieco sentymentalny powrót do czasów, których dzisiejsze młode pokolenia nie znają.
Wydana w serii „Babie lato” powieść właściwie mogłaby być książką dla młodzieży – przy założeniu, że ta młodzież zainteresowałaby się życiem nastolatki w PRL-u. Ania Kropelka to młoda dziewczyna, która ironicznie komentuje otoczenie, a swoje zwierzenia ubiera w formę listu do idola, Limahla. Mama Ani wyjechała do Stanów i nie ma ochoty wrócić, ojca bohaterka nie zna. Pozostaje jej babcia i sąsiadki – oraz koledzy ze szkoły. I oczywiście Limahl. Ania prowadzi zwyczajne życie nastolatki, tyle że ustrój zapewnia jej przeżycia dziś nie do wyobrażenia. Relacje z codziennej egzystencji nastolatka okrasza humorem – to często śmiech mimo wszystko, bo w życiu nie zawsze dzieje się tak, jakby bohaterka chciała. Zwykle towarzyszą jej drobne zmartwienia i uciążliwości, niekiedy poważne konflikty psują nastrój – ale to wszystko ma specyficzny posmak nostalgii za dawnymi czasami. Dzięki temu zabiegowi, mocno ryzykownemu, Izabela Sowa uzyskuje w narracji pogodę ducha właściwą choćby bohaterkom Jeżycjady. Nie musi się obawiać, że kłopotami Ani Kropelki obarczy odbiorczynie – bo w końcu tym obce są rozterki nastolatki. Lektura dostarczy zatem rozrywki, czasem obudzi wspomnienia, ale pełnić będzie przede wszystkim funkcję rozrywkową. Jej atutem jest także ciekawe ujęcie czasów PRL-u, odmienne od konwencji w literaturze. Nie ma tu wielu ogranych już motywów czy wręcz stereotypów w pisaniu o tych czasach, autorka koncentruje się tak naprawdę na kwestii rozbicia rodziny przez emigrację. Wszystko inne – przedsiębiorczość młodych ludzi, pomysłowość w zdobywaniu towarów, których nie można kupić, wszechobecna szarzyzna i absurdy – schodzi do poziomu tła. Nadaje całości specyficznego i niepowtarzalnego kształtu, ale nie przytłacza czytelników.
„Zielone jabłuszko” nastawione jest na dostarczenie powodów do radości, widać to w każdej małej scence przywoływanej od razu z zamiarem budzenia śmiechu. Izabela Sowa ucieka od drobiazgu do drobiazgu – komiczne obrazki wcale nie mają wielkiego wpływu na rozwój fabuł, autorce zależy na tym, by przepędzić melancholię i czarne myśli. Przy tych wszystkich wplecionych w opowieść dowcipach nie sposób pozostać obojętnym na historię. Nawet jeśli ktoś będzie mieć inne wspomnienia i w postępowaniu Ani dostrzeże niekonsekwencję, będzie Sowie wdzięczny za dawkę śmiechu i optymizmu. I to jest w tej powieści najważniejsze – nie odwołania do poprzedniej epoki, nie przechowywanie pamięci o życiu w PRL-u, a ubaw pod pretekstem przekazywania obyczajowej historii. Standardowe wątki dużo zyskały po wtrąceniu w kontekst obcy dzisiejszym nastolatkom. Izabeli Sowie udało się stworzyć książkę, która pozytywnie wyróżnia się spośród współczesnych obyczajówek – klimatem, pomysłem i sposobem opowiadania. Warto do tej książki zajrzeć. Także w całej serii WNK to sympatyczne odświeżenie schematów i popis humoru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz