niedziela, 19 sierpnia 2012

Jill Smokler: Wyznania upiornej mamuśki

Prószyński i S-ka, Warszawa 2012.

Spowiedź

Co pewien czas trafiają na rynek wydawniczy książki o wychowywaniu dzieci, napisane jakby na przekór poradom psychologów i stereotypom idealnych mam. Sfrustrowane tym, że nie mogą postępować zgodnie z wytycznymi z poradników, zmęczone rywalizacją z innymi matkami – autorki próbują z przymrużeniem oka przedstawić swoje standardowe kłopoty z potomstwem. W ten sposób szukają akceptacji zwykłych kobiet, przywracają sobie prawo do zmęczenia, rozczarowania czy złości, a przy okazji chcą też rozbawić czytelniczki. Jill Smokler ze swoimi „Wyznaniami upiornej mamuśki” wpisuje się w ten właśnie nurt, tyle tylko, że spisywanie doświadczeń stanowi też dla niej rodzaj terapii – autorka utwierdza się w przekonaniu, że z problemami nie zostanie sama: na jej blog ze zwierzeniami trafiają podobnie sfrustrowane matki, pozostawiając pod wpisami komentarze świadczące o ich prywatnych porażkach. Te mogą podnieść na duchu Jill, która odważyła się głośno powiedzieć coś do czego inne kobiety nie chcą się na ogół przyznawać.

„Wyznania upiornej mamuśki” składają się z felietonowych rozdziałów na różne, związane z macierzyństwem tematy. Każdy rozdział-wpis rozpoczyna się od przytoczenia najciekawszych komentarzy z bloga (w odróżnieniu od typowych cytatów z internetu, te zostały wygładzone, niemal pozbawione indywidualnego stylu, a także podpisów. Liczy się w nich tylko treść, przesłanie, westchnienia rozczarowanych mam, czasem i pikantne szczegóły z prywatnego życia. Cytowane kobiety opowiadają zwięźle o problemach z mężami i dziećmi, o pretensjach do innych matek, o męczących przyjaciółkach i o zmianach, do których zmusiło je macierzyństwo. Te komentarze nieco osłabiają wymowę właściwego tekstu, trudno oprzeć się wrażeniu, że są rodzajem usprawiedliwienia dla autorki, pomysłem na złagodzenie siły wynurzeń. Bo Jill Smokler w dobie politycznej poprawności i regulacji dotyczących postępowania z dziećmi nie ma zamiaru korzystać z całej masy „ułatwiaczy” życia. Swoją córkę karmiła mlekiem przechowywanym w lodówce, nie używała podgrzewacza do chusteczek i przewijała dzieci czasem na podłodze. Radzi sobie metodami, których do niedawna nikt nie próbowałby podważać czy krytykować – sprzeciwia się zatem zbędnym czasem wynalazkom. Ale nie tylko one pojawiają się w tomie. Smokler mówi też o brzydkich słowach, stosunku do własnych i cudzych dzieci, znoszeniu ciąży i rad życzliwych, wyborze imienia, chorobach, postawach męża, zdjęciach, posiłkach czy przyjęciach urodzinowych. Koncentruje się na tym, co zmienia się po przyjściu dziecka na świat – i z ironią komentuje wszelkie zaobserwowane odejścia od normy, nie unika przy tym (niekiedy wręcz celowo eksponuje) szczegółów obrzydliwych – i przypuszczam, że u części odbiorczyń protest wzbudzi przede wszystkim mówienie o niedbałym stroju czy kilkudniowych przerwach od prysznica.

Jill Smokler stara się pokazać normalne życie matki – nie kobiety tworzącej rodzinę patologiczną ale zwyczajnej pani domu, która nie jest perfekcyjna i miewa chwile załamania. W „Wyznaniach upiornej mamuśki” niewiele jest doznań ekstremalnych i przemyśleń, które wywołują sprzeciw. Oburzone mogą się poczuć jedynie te mamy, które dążą do doskonałości i nie mają zamiaru przyznawać się do codziennych drobnych porażek. Smokler te porażki uwypukla i ośmiesza – by zerwać z mitem idealnej rodzicielki. Zawsze opiera się na własnych doświadczeniach, bywa też, że dorzuca do nich anegdoty od znajomych – ale ogólnie książka – przeznaczona przede wszystkim dla mam – ma dostarczać rozrywki przez odwrócenie stereotypu matki z marzeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz