Bukowy Las, Wrocław 2012.
Życie w kraterze
Wiadomo, że nie ma łatwego życia bohater, który wyróżnia się w całej społeczności. Zwykle też, w tradycyjnych scenariuszach, taki bohater zyska szansę na udowodnienie innym swojej wartości – w jego rękach znajdą się losy tych, którzy wcześniej go odrzucali. Albo przynajmniej będzie mógł kogoś ocalić. Janet Foxley w „Małym olbrzymie” poszła tym tropem i stworzyła stosunkowo prostą historię, która spodoba się dzieciom, zwłaszcza chłopcom, przede wszystkim tym, którzy niespecjalnie chętnie decydują się na spędzanie wolnego czasu z książką. Krótko mówiąc, to powieść, która udaje niegrzeczną, by przyciągnąć odbiorców.
„Mały olbrzym” to także historia z pogranicza fantasy i bajki. Czytelnicy przeniosą się w niej do świata stworów ponadnaturalnej wielkości. Olbrzymy mieszkają w wielkim kraterze, razem ze swoimi smokami. To oznacza, że mogą przez przypadek spotkać i ludzi – jeśli tylko oddalą się na odpowiednią odległość od swojej siedziby. Ale olbrzymy, zwłaszcza niedorosłe, mają swoje bardzo ważne sprawy. Zbliża się bowiem gigantura, egzamin dojrzałości. Tymczasem Mikrus Troglodycki niezbyt często pojawiał się na lekcjach i nie zdobył wiadomości potrzebnych do uzyskania świadectwa. Zresztą został już spisany na straty – nie znajdzie pracy i nie będzie mógł się usamodzielnić. Nie zdobył też akceptacji innych olbrzymów, z racji małego wzrostu. W świecie gigantów to powód do drwin, chociaż wśród ludzi Mikrus nie wyróżniałby się w gronie rówieśników.
To punkt wyjścia dla bajki o małym olbrzymie. Zbliżają się urodziny króla i wszyscy przygotowują się do uświetnienia uroczystości. Nikt jednak nie przewidzi, jakie będą konsekwencje rozmaitych pomysłów. W „Małym olbrzymie” nie zabraknie emocji – będą tu i porwania, i brawurowe ucieczki, i poważne zagrożenia, i loty na smoku… Dla niegrzecznych dzieci, do których tom jest kierowany, pojawi się (na szczęście tylko w zapowiedzi) pewien fizjologiczny konkurs, a smok, także dla wywołania prostego rozbawienia, ma na imię Smark. Olbrzymy zresztą nie są zbyt okrzesane, nieprzypadkowo to o przygodach Troglodyckich opowiada się w tej książce. Dzieciom spodoba się takie przełamywanie tematów tabu, zakazany brak kultury, stale powracający na kartach. To stanie się magnesem dla odbiorców. A przecież w „Małym olbrzymie” istnieje jeszcze warstwa najzupełniej klasyczna, scenariusz znany z wielu fabuł i baśni, zestaw wydarzeń kipiących od brawury. W „Małym olbrzymie” cały autorski nacisk kładzie się na akcję i jej klimat – sposób prowadzenia narracji nie może zatem przyciągać uwagi. Foxley wybiera więc opisy maksymalnie uproszczone i też mocno kolokwialne, olbrzymy nie mogą w końcu żyć w świecie finezyjnym, delikatnym i kruchym. Jest w tej opowieści sporo humoru, przede wszystkim rubasznego i ludycznego, ale nie ma też obaw, że Foxley przekroczy granice dobrego smaku. Styl zatem przyciągnie do lektury zwłaszcza krnąbrne maluchy, a nie powinien im zaszkodzić, przyda się jako zachęta do czytania.
Opracowana jest ta książka jak poppowieść – ma duży druk, krótkie rozdziały i rysunki. Steve Wells zadbał o to, by ilustracje przypominały dziecięce bazgroły na marginesach zeszytów, wzbogaca je też o zgryźliwe czasem dopiski. Zgodnie z duchem powieści, rysunki przedstawiają brzydotę, podobnie jak tekstowe charakterystyki bohaterów, będzie się zatem z czego pośmiać. W konstrukcji świata z „Małego olbrzyma” pobrzmiewają dalekie echa portretu ze „Shreka”. Maluchy otrzymają sprawnie napisaną i mocno kolokwialną historyjkę, która łączy w sobie mocne dziś pomysły i fabułę nawiązującą do klasyki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz