środa, 2 maja 2012

Marcin Pałasz: Sposób na Elfa

Przyjaciele

Czym Marcin różni się od Elfa? Ma mniejsze uszy. I nie merda. No i chyba nie zdarzyło mu się jeszcze przegryźć smyczy, ale tego nie wiem na pewno, a sam zainteresowany pewnie się nie przyzna. Poza tym Marcin i Elf to jeden charakter w dwóch postaciach. W dodatku okazało się, że obaj świetnie piszą i przypuszczam, że umowę na następną książkę wydawca podpisze już z Elfem, Marcina co najwyżej dopuszczając do ewentualnych poprawek.

Mówi się, że pies upodabnia się do właściciela. Może jest w tym sporo prawdy, ale Marcin i Elf byli chyba identyczni jeszcze zanim się poznali. A gdy już los zetknął ich ze sobą, obaj mogli uzewnętrznić skrywane do tej pory pokłady radości i energii. Pies ma zdiagnozowane ADHD (w wersji radosno-optymistycznej, co dodam dla usunięcia wątpliwości), pisarz pewnie też ma, tylko że nikt nie odważy się mu o tym powiedzieć. Pasują do siebie poczuciem humoru i uwielbieniem dla wspólnych szaleństw. Na zdjęciach mają nawet podobny (w zasadzie nie do odróżnienia) wyraz pyska (przepraszam, Marcin!), to jest tego… twarzy. Po prostu – identycznie się uśmiechają.

„Sposób na Elfa” napisali wspólnie, podejrzewam, że dopiero wtedy, gdy nie mieli już sił na nic więcej po wariackich zabawach. To jedyne logiczne wytłumaczenie, bo przecież skąd inaczej Marcin tak dobrze wiedziałby, co myśli jego pies? Chociaż wierzę w jego (Marcina) talent pisarski i wyobraźnię zupełnie jak nie u dorosłego, nie byłby w stanie wyciągać tak logicznych psich wniosków. Czyli wszystko jasne: część tomu napisał sam Elf. I jest to część tomu, która o łzy ze śmiechu przyprawi nawet najbardziej ponurych czytelników, bo Elf – literacki potomek Ferdynanda Wspaniałego – znakomicie radzi sobie z pojmowaniem dziwności ludzkiego świata. Na swój, psi sposób, rzecz jasna. Pomysły Kerna jego wnioskom nie sięgają do pięt.

Marcin dwoi się i troi, by nie dać się zdystansować debiutującemu w literaturze czworonożnemu przyjacielowi, chociaż udaje, że nie zazdrości mu talentu (a może liczy na to, że pochwały spłyną na niego, jako że to on widnieje na okładce w roli autora?). Swoją część nasyca zatem wątkami różnorodnymi: obok śmiesznostek związanych z Elfem opowiada też o decyzjach łączących się z chęcią przygarnięcia psiaka, o jego siostrze bliźniaczce – Erce, wprowadza też tematy inne: wątek kryminalny z elementami satyry obyczajowej, nastoletnie zakochanie oraz wątek rodzicielski. Kryminał ma posłużyć mu jako oś fabuły – i pozwolić wykorzystać psie umiejętności Elfa. Dwa kolejne motywy wprowadzają sygnał autobiograficzności, lecz w sposób, który najbardziej kojarzy się z „Jeżycjadą” w wersji dla młodzieży obu płci. Nastoletni syn pisarza przeżywa właśnie zauroczenie śliczną sąsiadką – i potrzebuje od ojca pomocy w sprawach sercowych. Pomocy, co ważne, nie tylko w postaci teoretycznych rad (te są nadzwyczaj cenne i przydadzą się czytelnikom), ale i czynnego udziału w zdobywaniu serca wybranki. Pisarz natomiast ma szansę sprawdzić się jako ojciec – przyjaciel, towarzysz podczas niełatwego okresu dojrzewania. Mądry, odpowiedzialny, a przy tym i skłonny do rozmaitych szaleństw – to ojciec, z którym można się dogadać, ucieleśnienie marzeń zbuntowanych nastolatków. Stworzył Marcin – mimochodem – w literaturze wzór ojca, postać, którą pokochają dzieciaki, a z której rodzice mogą czerpać, by nie stracić więzi z dorastającą pociechą.

Szkoda, że książka kiedyś się skończy. Ale każdego dnia Marcin i Elf dopisują jej nowy – życiowy – rozdział, więc może jeszcze powrócą we wspólnej, równie zwariowanej, dowcipnej i wzruszającej historii. Aha! Przypomniała mi się jeszcze jedna różnica! Marcin nie umie aportować. Jeszcze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz