Świat Książki, Warszawa 2012.
Baśń ucieleśniona
Feministki chcą traktować „Ciało niczyje” Krystyny Kofty po trzech dekadach od momentu stworzenia powieści w kategoriach „formowania się kobiecości”, ale na szczęście książka nie daje się zaszufladkować i pozostaje historią wciąż odczytywaną na nowo. Uderza w niej przywiązanie do tradycji i ludowości, jednoczesna próba znalezienia ucieczki od szarej codzienności – i schronienia w literackim, w miarę bezpiecznym, bo poznanym świecie. Dla autorki to też pretekst do stylistycznych zabaw, igranie z romansem, powieścią gotycką i kanonem literatury pięknej, odskocznia od problemów i próba zaczarowania rzeczywistości – zresztą o decyzjach fabularnych autorka pisze w krótkim posłowiu – po lekturze pozwala zrozumieć niektóre powieściowe zaklęcia.
Kiedy Krystyna Kofta wprowadza do „Ciała niczyjego” postać, bez względu na to, czy istotną, czy dalszoplanową, wiadomo, że będzie to postać obdarzona silnym charakterem i wyposażona w rys niezwykłej osobowości. Opanowała tę sztukę do tego stopnia, że jej Jutta składa się co najmniej z czterech charakterów. Wszyscy inni wyraziście odciskają się w powieści. Obok Jutty, która z grabarza uczyniła swojego kochanka, a z bogactwa zdobytego dzięki starszym mężczyznom – cel, Jutty, która cudem uratowana od śmierci na nowo uczy się życia, pojawia się tu i ojciec kobiety – zbudowany na bazie stereotypów, ale nieoczekiwanie ujawniający nowe cechy, i despotyczna matka, i wiedźmowata niemal Matka Judyth. Kolejni mężczyźni wchodzący w orbitę Jutty, a niedostrzegani przez odbiorczynie pozostające pod wpływem blasku Jutty i Matki Judyth pokazują wyobraźnię Krystyny Kofty, a i umiejętność celnego szkicowania sylwetek i emocji.
Język powieści nie jest przezroczysty. Autorka przyznaje się do literackich poszukiwań w wyodrębnionych i „obcych” gatunkach. Ale także fabuła wyznacza tutaj odwołania do rozmaitych sfer literatury i kultury. Płomienny romans przechodzi w literaturę poświęconą ludowości, ta z kolei przerodzi się w końcu w opartą na wierzeniach i gusłach opowieść „magiczną” o odrodzeniu. Kofta od początku rozkoszuje się gęstą narracją: mnoży słowa i upaja się ich brzmieniem, dobiera je tak, by nie pozostawiać odbiorcom wątpliwości co do powieściowego świata. Nie pozostawia właściwie niedopowiedzeń czy miejsc do zagospodarowania przez czytelników, zasypuje ich za to ogromną ilością słów niesamodzielnych, składających się w obszerne opisy. W „Ciele niczyim” słowa imitują cielesność. Jest tu mnóstwo przymiotników, niby nieistotnych dopowiedzeń i wyjaśnień związanych z detalami. Spowalnia to akcję książki, ale nie da się zaprzeczyć, że buduje też jej klimat, daleki od bylejakości i szarości – ta książka ma przenosić odbiorców do innego świata i tę rolę spełnia.
Jest to także powieść o miłości, przyjaźni i oddaniu, połączonych w jedno silne uczucie o wielu obliczach. Bohaterowie u Krystyny Kofty rzadko kiedy pozwalają sobie na emocje „zwyczajne”, codzienne i o letniej temperaturze. Tu wszystko musi być najsilniejsze – a przez to i oddalone od zwykłego życia. Ale autorka już motto konstruuje tak, by czytelnicy pojęli jej pisarskie decyzje i idealizowaną fabułę. Proponuje ucieleśnioną baśń, nie powtórzenie zwyczajności. „Ciała niczyjego” nie da się zatem czytać jako przeniesionego w skali 1:1 obrazu człowieka, jego decyzji i zachowań w lekko archaizującym świecie. Można natomiast śledzić ekstrawaganckie czasem rozwiązania fabularne oraz zabawy stylem. Te nie starzeją się, chociaż książka nie powstała w ostatnim czasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz