Bukowy Las, Wrocław 2012.
Sława na jawie
Cechą charakterystyczną postaci, które realizację snu o sławie mają na wyciągnięcie ręki, stają się zwyczajne problemy łączące bohaterki powieści ze zwykłymi czytelniczkami. Nawet kiedy autorki decydują się przybliżyć nastoletnie talenty do światowej sławy i upragnionej kariery, coś musi stać na przeszkodzie realizacji marzeń. Trzecia historia z cyklu „Córki”, czyli „Córki wkraczają na scenę” Joanny Philbin zbudowana jest według tego właśnie schematu. Wszystko, by uzmysłowić odbiorczyniom, że w życiu nie ma nic za darmo, a przeciętność bywa niezłym parasolem ochronnym przed wieloma problemami.
Wydaje się, że dzieci największych gwiazd muzyki pop mogą bez trudu zdobyć to, o co bezskutecznie walczą ich utalentowani rówieśnicy: rozgłos i możliwość występowania w znanych miejscach. Hudson Jones, córka znanej na całym świecie piosenkarki Holli Jones, ma ogromny talent i kończy właśnie przygotowywać pierwszą płytę. Czekają ją występy dla ogromnej publiczności, do dyspozycji w pracy ma najlepszych fachowców, a nad jej muzyczną drogą czuwa matka. I w tym problem, bo Holla Jones jest niebywale despotyczna. Nie słucha nikogo, a z córki próbuje stworzyć wierną kopię siebie. Hudson źle czuje się w narzucanym przez matkę stylu i w końcu zaczyna się buntować. Philbin zapewnia potężną dawkę emocji i przenosi czytelniczki w świat znany z kolorowych magazynów. Tyle że nie interesuje jej scena, a mroczna strona funkcjonowania poza nią. Hudson marzy, by sprawdzić swoje umiejętności, pracując jako anonimowa wokalistka i kompozytorka, bez odniesień do dokonań matki. Oparcie znajduje w swoich przyjaciółkach, Lizzie i Carinie – chociaż w książce „Córki wkraczają na scenę” te schodzą na dalszy plan.
W zasadzie tom oparty został na lekko modyfikowanym scenariuszu poppowieści. Osią fabularną staje się tu walka o niezależność: Hudson musi przejść sporo, by nauczyć się przeciwstawiać matce. Holla ma wybuchowy temperament i nie toleruje odmiennych niż własny punktów widzenia, więc historia przebiegać będzie naprawdę burzliwie. Tyle że autorka co pewien czas proponuje zbyt oczywiste punkty zwrotne akcji: wiadomo, jak skończy się „zapomnienie” (aż nazbyt czytelne) o ważnej wiadomości, można się domyślić, co zrobi Hudson w powielanej już z historii sytuacji. Trochę na siłę stają się kolejne szanse występów, jakby bohaterki mogły bezkarnie zawodzić się nawzajem, a przy następnej okazji beztrosko zapominały beztrosko o przeszłości. Ale w końcu powieść masowa wymusza pewne uproszczenia, nawet jeśli obywa się kosztem spłaszczenia fabuły. W tomie „Córki wkraczają na scenę” liczą się emocje.
Chociaż scenariusz historii zaczerpnięty został z gatunku, który niespecjalnie dba o rozbudowaną narrację, Philbin wyraźnie lubi opowiadać i kształtować słowem przestrzeń życiową utalentowanej nastolatki. Ładnie opracowuje dialogi, nie zapominając przy tym o odpowiedniej dawce kolokwializmów oraz o ładunku emocjonalnym. Postacie nie brzmią papierowo, a ciężar opowieści rozłożony jest równomiernie na opisy i rozmowy. Joanna Philbin proponuje udaną powieść, w której nastoletnie odbiorczynie bez trudu odnajdą odbicie własnych sporów z rodzicami. Autorka chce uczyć mądrej odwagi na marginesie książki o spełnianiu marzeń i o prawdziwej przyjaźni. Dzięki wplatanym w fabułę drobiazgom modyfikującym bieg historii, nie pozwala na przewidywalność. Wskazuje czytelniczkom drogę do realizowania własnych życiowych planów, a przy okazji i przestrzega przed prowadzeniem marionetkowej egzystencji. Wszystko to zapewnia optymistyczna i burzliwa lektura, w której bohaterki mają możliwość sprawdzenia na własnej skórze, czym kończy się podporządkowywanie się woli innych i porzucanie własnego ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz