niedziela, 18 marca 2012

Magdalena Zawadzka: Gustaw i ja

Marginesy, Warszawa 2011.

Pomnik

„Gustaw i ja” Magdaleny Zawadzkiej to książka wspomnieniowa, w której tabloidy i plotkarskie portale nie znalazłyby pożywki. Doskonale wyważona, starannie przemyślana i przygotowana w każdym detalu, przybliża jednak odrobinę obraz niezwykłej aktorskiej pary, pozbawiony przykrych wspomnień, wolny od smutków, melancholijny jedynie w przedstawieniu ostatnich chwil życia Gustawa Holoubka, lekko sentymentalny, ale optymistyczny. Tym książkowym zwierzeniem Magdalena Zawadzka składa hołd swojemu mężowi i daje świadectwo wielkiej miłości, przyjaźni i przywiązania. Autorka przedstawia wspomnienia z ogromną delikatnością i dyskrecją – unika poruszania tematów, które mogłyby okazać się niewygodne, wątpliwości, które mogliby mieć czytelnicy, Zawadzka uprzedza, interpretując fakty na korzyść ukochanego. Tak toczy się opowieść w książce „Gustaw i ja”: spokojnie, z uwielbieniem i bez naruszania intymności związku.

Swoją historię Magdalena Zawadzka rozpoczyna i buduje zgodnie z chronologią – od pierwszego spotkania z Gustawem. W dużym skrócie prezentuje początkowy dystans, a także romans obojga, zaangażowanych jeszcze w poprzednie małżeństwa. Nie będzie tu jednak tonu sensacyjności, Zawadzka zupełnie pomija również postawy i uczucia pierwszych małżonków: swojego związku z Gustawem nie traktuje w kategoriach miłosnej przygody, pożądania lub romansu, podkreśla natomiast piękno tej relacji, niemal czystość. Skupia się na duchowym przeżywaniu tego doświadczenia i gdyby nie opowieści o trudnościach z miejscami spotkań, można by uwierzyć w sielankę. Tu wszystko jawi się jakby było przeniesione z romantycznej powieści, idealizowane i upragnione szczęście obywa się bez dotyku, dzięki samej jedynie grze emocji. Taki styl Zawadzka przyjęła i konsekwentnie go stosuje.

Z czasem zaczyna prowadzić równolegle dwie płaszczyzny narracji. Jedna dotyczy w dalszym ciągu życia prywatnego, w którym żadna wada nie jest powodem do kłótni czy choćby lekkiej irytacji, a wyrzeczenia z perspektywy czasu brzmią jak źródło przyjemności. Druga wiąże się z zawodowymi decyzjami i wyborami artystycznymi małżonków, nie ma tu zbyt wielu szczegółów, raczej ogólne charakterystyki i próby wynotowania co ważniejszych elementów w karierach. Zawadzka snuje wspomnienia, ale z rzadka decyduje się na przytaczanie smakowitych anegdot, woli uzupełniać swoją książką wiadomości, które znaleźć można w dawnych recenzjach czy opracowaniach. Do kronik dat i faktów dokłada uczucia: na tym polega podstawowa wartość jej książki. Nie dość, że pięknie wydanej, to jeszcze napisanej zgrabnie. Wkrótce autorka zacznie śledzić również losy syna, Jaśka, także z subtelnością i wyczuciem, milczy o prywatności dorosłego dziecka, za to podsumowuje zadania, w których realizował Jasiek z ojcem swoje pasje. Autorka dodaje do opowieści sporo własnych uwag i przemyśleń, dzięki czemu, mimo pomijania pewnych sfer życia, jawi się jako osoba ciepła i serdeczna. Nie musi kupować odbiorców nadmierną wylewnością, pozostaje w tomie postacią, którą widzowie znają doskonale ze sceny i ekranu. Zofia Turowska, która podjęła się „opieki literackiej”, postarała się, by ta historia brzmiała naturalnie i atrakcyjnie dla czytelników. Podzielenie opowieści na krótkie sekwencje wspomnień sprawia, że czasem zwierzenia urywają się szybciej, niż by się tego można było spodziewać – lecz kolejna ich porcja rekompensuje niedosyt.

Poza tym ważną rolę w tomie „Gustaw i ja” odgrywają wielkoformatowe zdjęcia oraz przedruki okładek magazynów, fragmentów recenzji czy pamiątek – to sposób Magdaleny Zawadzkiej na dopuszczenie odbiorców bliżej niż wskazywałby na to początkowo tekst. „Gustaw i ja” to dowód miłości, która przetrwała wszelkie komplikacje, pomnik, jaki Gustawowi Holoubkowi wystawiła Magdalena Zawadzka, a jednocześnie i portret samej artystki.

1 komentarz: